Szablon by Alexxa

sobota, 25 lipca 2015

Dwunasty.


   Uciekłam. Mówiłam, że może kiedyś opowiem mu, dlaczego jest ze mną tak, a nie inaczej. Wczorajszego wieczora kompletnie wyprowadził mnie z równowagi, więc uciekłam. Nie miałam ochoty rozmawiać na ten temat, bo nawet nie wiedziałam, co mogłabym mu powiedzieć. Że bałam się odrzucenia? Osądzania? Jakichkolwiek zobowiązań? Pomyślałby, że zwariowałam. Zaczęło mnie to trochę przytłaczać.
   Napisałam do Caluma pod wpływem impulsu. Potrzebowałam odwrócenia uwagi, odrobiny koślawego humoru, rozrywki. Nie sądziłam, że odpisze, a co dopiero przyjedzie do warsztatu z opakowaniem pączków w czekoladzie i kubkiem kawy ze Starbucksa.
   Brunet okazał się być dobrym pomocnikiem. Ja kończyłam montować instalację gazową w Volkswagenie, a on poukładał mi narzędzia, posprzątał caluśki garaż, a nawet umył Audi, które czekało na odbiór. Z wdzięczności zamknęłam godzinę wcześniej, wyskoczyłam do sklepu po dwa zimne piwa, które sączyliśmy przy dźwiękach najnowszej płyty Fall Out Boy.  
        Sama nie wiem w jakich okolicznościach, ale temat rozmowy zszedł na naszą pierwszą, wspólną imprezę. Wspominaliśmy grę w butelkę, śmiejąc się głośno z niektórych zadań, czy głupich pytań.  Przez przypadek wypaplałam, że owa domówka miała dosyć fajne zakończenie. Cal nie do końca zrozumiał, co miałam na myśli i zaczął wypytywać. Raczej nie miałam wyjścia i musiałam mu powiedzieć, że spałam z Ashtonem. Nie powiem, że nie był zdziwiony, bo przez dłuższą chwilę z zamiłowaniem przyglądał się czubkom swoich czarnych vansów.
-Wiesz, Thea. - zaczął, przenosząc wzrok z powrotem na mnie. - W sumie to się tego spodziewałem. Ty jesteś sama, Ashton to Ashton, mieszkacie pod jednym dachem. W końcu coś musiało zaiskrzyć.
-Whoa, wyluzuj. - zaśmiałam się krótko. - Nic nie iskrzyło, nie iskrzy i iskrzyć nie będzie.
-Jeśli tak mówisz. - wzruszył ramionami i upił ostatniego łyka ze szklanej butelki.
    Nie chciałam kontynuować tej rozmowy, więc ucieszyłam się, kiedy usłyszałam dzwonek własnego telefonu. Sięgnęłam po niego do kieszeni i nie patrząc na ekran, odebrałam połączenie.
-Cześć, siostrzyczko. - rozweselony ton głosu Charliego nigdy nie zwiastował niczego dobrego. - Jakieś plany na wieczór?
-Ty mi powiedz. - odpowiedziałam.
-Okej, więc znając ciebie, najprawdopodobniej siedzisz w warsztacie, umazana smarem, sączysz tanie wino i słuchasz jakichś smętnych hitów. Trafiłem?
-Siedzę w warsztacie z Calumem, nie jestem aż tak brudna, sączymy tanie piwo i słuchamy cudownego głosu Patricka Stumpa. Coś jeszcze?
-Prawie zgadłem. - odparł z przekąsem. - Ruszcie wasze zgrabne tyłeczki i wpadajcie do Rio's. Do pierwszej serwują darmowe drinki. Obiecałem ci, że zabiorę cię w weekend na imprezę, nie przyjmuję odmowy.
-Okej, pojadę się ogarnąć i spotkamy się na miejscu. Do zobaczenia! - cmoknęłam i się rozłączyłam.
       Brunet przyglądał mi się pytająco. Dopiłam resztki bursztynowego, pięcioprocentowego napoju i odstawiłam butelkę na stół warsztatowy. Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej i uśmiechnęłam się szeroko.
-Jeśli chcesz to dzwoń po swoich kolegów, bo dzisiaj idziemy potańczyć.

        W mieszkaniu oczywiście zastałam Michaela i Luke'a. Jakże by inaczej? Z głośników dobiegały do mnie odgłosy z ich ukochanej gry, przeplatane co chwilę cichymi przekleństwami Ashtona. Czyżby dzisiejszego dnia gra nie szła po jego myśli? Clifford pojawił się w korytarzu i przywitał mnie krótkim uściskiem. Przy okazji szepnął, że tak czy siak wybierał się do centrum, by spotkać się z Charliem. Mój brat wie, jak upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, skubany.
         Wyprostowanie włosów zajęło mi trochę czasu, ale miałam nadzieję, że chłopcy się nie obrażą. Do tej pory nie usłyszałam żadnych ponagleń, więc zrobiłam sobie nieco bardziej złożony makijaż. Upewniwszy się, że odłączyłam prostownicę od prądu, ostatni raz zerknęłam na swoją twarz w dużym lustrze i opuściłam łazienkę. W korytarzu natknęłam się na swojego współlokatora, który patrzył na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Dopiero kiedy posłałam w jego stronę szeroki uśmiech, odwzajemnił go, a ja jakimś cudem wiedziałam, że między nami jest okej.
        Od razu po przekroczeniu progu sypialni w oczy rzuciła mi się czerwono-czarna koszula w kratę, którą podwędziłam Irwinowi wieczorem, kiedy to uciekałam z jego łóżka, jakby miał mi się w nim oświadczyć. W głowie przeanalizowałam wszystkie możliwe stylizacje, które mogłam do owej koszuli dobrać i postawiłam na skórzane spodenki, i czarne lity. Wbrew pozorom te buty, pomimo wysokiego obcasa, są cholernie wygodne. Przetańczyłam w nich już niejedną noc i zapewne jeszcze wiele imprez przede mną.
        Ashton chyba potrzebował pretekstu, żeby ze mną porozmawiać, bo przyniósł mi koszulkę, która równie dobrze mogłaby zostać pożarta przez pralkę. Nie zależało mi na niej tak bardzo, by mi ją zwracać, ale może chłopak myślał inaczej. Cóż, dostałam nawet komplement, że wyglądam w jego koszuli "lepiej, niż on sam". Cokolwiek to miało znaczyć.
         Postanowiliśmy nie zamawiać taksówki, bo Rio's nie było aż tak daleko. Szłam pod rękę z Calumem, który cały czas nawijał o panienkach, jakie chciałby poznać. Zaoferowałam się, że mogę zostać jego skrzydłową, ale kategorycznie mi tego zabronił. Twierdził, że jeszcze nie jest tak źle, żeby nie umiał sam poderwać dziewczyny. Nie wnikałam.
           Michael szedł odrobinę za nami. Za każdym razem jak zerkałam przez ramię, spojrzenie miał utkwione w ekranie swojej komórki, a jego palce niemalże nie odrywały się od klawiatury. Czyżby Charlie aż tak zawrócił mu w głowie? Nie znałam Clifforda zbyt dobrze, ale nic do niego nie miałam i naprawdę nie chciałabym, żeby mój bliźniak narobił mu złudnej nadziei.
       Nasz pochód zamykał Luke i Ash. Zażarcie o czymś dyskutowali, jednak ględzący jak potłuczony Hood skutecznie utrudniał mi podsłuchanie ich rozmowy. Raz przyłapałam Irwina na gapieniu się na mnie, ale ten tylko puścił mi oczko i przeniósł spojrzenie na blondyna.
        Chłopcy zatrzymali się przed klubem, pod którym już uformowała się kilkunastometrowa kolejka. Zauważyłam w niej kilka znajomych twarzy i masę nastolatków, którzy na próżno próbowali wejść do lokalu. Ochrona sprawdzała dokumenty każdego wchodzącego, gdyż wstęp do Rio's mieli tylko ci, którzy skończyli dwudziesty pierwszy rok życia. Zdawałam sobie sprawę, że tylko ja i Ashton mogliśmy legalnie wejść, ale dla mnie nie było to większym problemem.
-Cholera, Thea, przecież nas tam nie wpuszczą! - jęknął Cal i założył ręce na klatce piersiowej. - Nie możemy iść tam, gdzie zawsze chodzimy z chłopakami?
-Hoodie, wybacz, ale ja nie zamierzam bawić się z licealistami. - prychnęłam pod nosem, odrzucając włosy na plecy.
-W takim razie zamierzasz stać w tej kolejce i liczyć na cud, że ich wpuszczą? - Ash popatrzył na mnie pytająco, przygryzając policzek od środka.
-Możecie przestać płakać i iść za mną? - spytałam, chociaż wcale nie oczekiwałam odpowiedzi.
         Ruszyłam wzdłuż ustawionych w rządek osób, by znaleźć się tuż koło drzwi. Słyszałam protesty i obelgi rzucane w naszą stronę, ale nie zwracałam na to uwagi. Zgrabnie ominęłam trzyosobową grupkę, stojącą na czele wężyka i uśmiechnęłam się do wysokiego, ciemnowłosego ochroniarza.
-Will, wieki cię nie widziałam! - zarzuciłam mu ręce na szyję, a on odwzajemnił uścisk. - Znajdzie się dla nas miejsce w środku?
-Musisz nas częściej odwiedzać, Tess. - zaśmiał się brunet, a ja zmarkotniałam. - Pamiętaj, żeby zachować dla mnie taniec.
      Nienawidziłam tego przezwiska. Mattie zaczął tak do mnie mówić, później Olivia je przechwyciła, a odkąd oboje ode mnie odeszli, nikt tak do mnie więcej nie mówił. Najwyraźniej nie wszyscy pamiętali o zakazie, ale niestety nic nie mogłam na to poradzić.
-Wiesz gdzie mnie szukać. - uśmiechnęłam się do niego po raz ostatni i przeszłam przez próg, a za mną wtoczyli się chłopcy.
            Rio's jak zwykle tętniło życiem. Uwielbiałam atmosferę tego miejsca, na sam widok świateł, migoczących na każdej ścianie, nogi same rwały się do tańca. Kiwnęłam głową na swoich towarzyszy i zaczęłam przeciskać się między ludźmi. Doskonale wiedziałam, gdzie przebywa mój brat i prawdopodobnie kilku jego znajomych. Pokonaliśmy pięć schodków i znaleźliśmy się w vipowskiej sekcji. Całość była oddzielona od reszty klubu szklaną ścianą, która jednak trochę wyciszała dudniącą zewsząd muzykę. Wypatrzyłam Charliego w loży, którą zawsze zajmowaliśmy, ale sekundę później ktoś inny przyciągnął mój wzrok.
-Thea? - blondyn krzyknął, kiedy mnie zobaczył. Powoli pokiwałam głową, nie dowierzając w to, co widzę. Szybko pokonał dzielącą nas odległość. - Gdzieś ty się przede mną chowała?
-Nie wiedziałam, że wróciłeś. - mruknęłam, ignorując zadane pytanie. Czułam na plecach palące spojrzenie i mogłam przysiąc, że całe 5 Seconds of Summer nie wie, co tu się wyprawia.
-Tęskniłaś? - rozłożył ramiona, a ja od razu w nie wpadłam i zacisnęłam dłonie na jego koszulce.
-Nawet nie przypuszczasz jak bardzo, Jack. - wymamrotałam, wątpiąc, że ktokolwiek poza mną to usłyszał.
         Zajęłam miejsce na czarnej, skórzanej kanapie, między Calumem, a Ashtonem. Obok nas usiedli Luke i Michael, a po drugiej stronie stolika siedział Charlie, Jack i dwóch znajomych mojego brata, których imion nie pamiętałam. Ktoś wcisnął mi do ręki moje ukochane Long Island, najprawdopodobniej Charles, bo on jako jedyny z obecnego tu grona znał moje upodobania co do drinków. Pociągnęłam przez słomkę dosyć sporego łyka i odstawiłam szklankę na stolik.
-Więc? - spojrzałam na blondyna, siedzącego na przeciw mnie. - Jak Indie?
-Żeby tylko Indie. - zaśmiał się krótko. - Zwiedziłem trochę więcej, miałem sporo czasu. A ty? Znalazłaś sobie kogoś?
-Żartujesz? - pokręciłam głową wyraźnie rozbawiona. - Pytasz, jakbyś mnie nie znał.
-Mówiłem, żebyś na mnie nie czekała. - wzruszył ramionami, a mnie zatkało.
            Chwyciłam szklane naczynie do ręki i, nie korzystając ze słomki, wypiłam duszkiem całą jego zawartość - mieszankę wódki, tequili, rumu, ginu, likieru pomarańczowego i coca coli. Oblizałam usta, cmokając cicho i wzięłam głęboki oddech.
-Nie zawsze chodzi o ciebie, Jack. - podniosłam się z kanapy i popatrzyłam na zmieszanych chłopaków. - Przepuśćcie mnie.
       Zaczęłam się przeciskać do wyjścia z loży, jednak cholernie długie nogi moich nowych przyjaciół trochę mi to utrudniały. Luke jako jedyny wstał, żeby zrobić mi więcej miejsca, za co podziękowałam mu skinieniem.
-Daj spokój, Tess, wraca.. - odwróciłam się na pięcie i wycelowałam w niego palec wskazujący.
-Nie mów tak do mnie. - warknęłam i jak najszybciej opuściłam pomieszczenie.
         Ochłonęłam trochę dopiero, gdy znalazłam się w damskiej toalecie. Na moje szczęście była prawie pusta, nie licząc wymiotującej czarnulki i jej przyjaciółki, która zawzięcie trzymała jej włosy i głaskała ją po plecach. Otworzyłam niewielkie okienko na oścież i wzięłam kilka głębszych wdechów, wachlując się przy tym dłonią.  
           Kiedy odór zwróconego dzisiejszego obiadu i żółci czarnej zaczął sprawiać, że i mi zrobiło się niedobrze, wyszłam z łazienki. Nie chciałam wracać do naszego stolika, ale chyba nie miałam wyjścia. Głupio się czułam, że zostawiłam chłopaków samych, bo przecież ja ich tu ściągnęłam. Przechodziłam przez parkiet, kiedy poczułam dość silne szarpnięcie i czyjś dotyk na ramieniu. Odwróciłam się, przekonana, że stanę twarzą w twarz z jakimś obrzydliwym napaleńcem, ale odetchnęłam z ulgą, widząc Ashtona. Kiwnął głową w kierunku wyjściu na patio, więc ruszyłam zaraz za nim.
       Poczęstował mnie papierosem, gdy usiedliśmy na drewnianej ławce. Odpaliłam go i zaciągnęłam się, po chwili wypuszczając dym z płuc.
-Kim jest ten pajac? - spytał, patrząc na mnie z uniesioną brwią.
-To... Jack. - mruknęłam i wzięłam kolejnego bucha.
-Nie naciskać? - przytaknęłam mu i uśmiechnęłam się szeroko.
          Posiedzieliśmy na zewnątrz chwilę, wystarczająco długą, by spalić po fajce i zdecydowaliśmy, że idziemy wypić po jeszcze jednym drinku. Przy barze natknęliśmy się na trójkę najlepszych kumpli Ashtona i Charliego, którzy co sekundę raczyli się szotem wódki. Irwin przyłączył się do tego szalonego maratonu picia, ja jednak zamówiłam sobie kolejne Long Island, bo nie zamierzałam upić się dziś do nieprzytomności. No i przede wszystkim nie chciałam skończyć rzygając w łazience, bo niestety nie miałam nikogo, kto mógłby mi potrzymać włosy.
         Moi towarzysze byli już nieźle wstawieni, a ja śmiałam się jak głupia. Wystarczyło tylko na nich spojrzeć, a uśmiech sam wchodził na twarz. Calum podrywał barmankę, która ewidentnie nie była nim zainteresowana. Cóż, najwyraźniej obrączka na palcu serdecznym nie odstraszała mulata.
           Michael chichotał cicho, kiedy Charlie po raz kolejny nachylał się nad nim, by szepnąć mu coś na ucho. Poprzysięgłam sobie, że jeśli mój brat w jakikolwiek sposób skrzywdzi Clifforda, to nie ręczę za siebie. Czerwonowłosy wydawał się być bardzo w porządku, a ja wiedziałam jakim chujem potrafi być Charles.
         Luke przez dłuższą chwilę rozglądał się uważnie po parkiecie, by w końcu zniknąć w tłumie roztańczonych ludzi. Cóż, w tym klubie aż roiło się od napalonych lasek, które tylko czekały, by na horyzoncie pojawił się ktoś taki jak Hemmings. W końcu, która panienka oparłaby się urokowi nieziemsko przystojnego blondyna, o tak cudownym spojrzeniu? Żadna.
        Jedynie Ash siedział znudzony, kręcąc słomką w pustej szklance po coca coli. Uparcie nad czymś rozmyślał, bo przygryzał policzek od środka i mrużył oczy. Chciałam spytać, co go gryzie, ale z drugiej strony nie chciałam psuć mu nastroju. Dopiłam drinka i zeskoczyłam z wysokiego stołka. Chwyciłam Irwina za nadgarstek i pociągnęłam go w stronę parkietu.
       Jakimś cudem udało nam się przecisnąć na moją ulubioną miejscówkę - między dwoma betonowymi filarami, na lewo od konsoli DJa. Charlie wiedział, gdzie mnie szukać, jeśli nie było mnie przy stoliku, ani przy barze. Wśród podrygujących osób, ściśle ze sobą stłoczonych, dostrzegłam kilka znajomych twarzy, ale nie miałam ochoty na spoufalanie się.
          Przymknęłam powieki i dałam się ponieść głośnym rytmom ciężkiego drum and bassu. Wypity chwilę wcześniej alkohol zdawał się doskonale przeze mnie przemawiać, bo czułam na sobie wiele spojrzeń. Niestety - dla napalonych na mnie facetów - Ashton, ciasno obejmujący mnie w talii, dawał wszystkim do zrozumienia, że dzisiaj nie jestem do wzięcia. Musiałam przyznać, że wcale mi to nie przeszkadzało. Co jakiś czas podśpiewywałam pod nosem fragment piosenki, widząc, że Irwin robi to samo.  W pewnym momencie odwróciłam się plecami, unosząc ręce do góry. Przycisnął mnie do siebie, łapiąc mnie za biodra. Moje ciało jakby samo zrozumiało aluzję, biodra poszły w ruch. Przygryzłam wargę, próbując się nie roześmiać, kiedy poczułam, jak jego mięśnie odrobinę sztywnieją.  Cóż mogłam poradzić? Uwodzenie i niewinny flirt miałam we krwi.
-Przestań to robić, Thea. - mruknął mi do ucha, kiedy po raz kolejny - niezupełnie przypadkiem - otarłam się o niego.
-Co robić? - zerknęłam na niego przez ramię, uśmiechając się cwaniacko.
-Nakręcać mnie. - mocniej wbił palce w moją skórę.
-Oh, przepraszam najmocniej. - znów się obróciłam i zarzuciłam mu ręce na szyję. - Nie miałam pojęcia, że tak na ciebie działam.
-Taki kit możesz wciskać komuś innemu. - prychnął, a ja zachichotałam. - Ruszasz się całkiem seksownie.
-Czyżbyś próbował mnie poderwać, Ash? - popatrzyłam na niego wyraźnie rozbawiona.
-Nie muszę. - wzruszył ramionami. - Wystarczy, że zrobię tak.
          Zjechał dłońmi na moje pośladki i lekko je uścisnął, co sprawiło, że prawie podskoczyłam.
-Albo tak. - nachylił się, aby szepnąć mi na ucho.
        Jednym ruchem zarzucił mi włosy na plecy i jego usta znalazły się na mojej szyi. Zadrżałam, gdy delikatnie zassał skórę. Przysięgam, że poczułam jak łapie mnie gęsia skórka.
-Teraz to ty mnie nakręcasz. - uszczypnęłam go za ramię. - Zmywamy się?
-Do mnie będzie bliżej. - cmoknął mnie przelotnie i pociągnął w stronę wyjścia.
      Niemal biegliśmy przez całą drogę do mieszkania, kierowani czystym pożądaniem. Oprócz klaksonów, słyszałam jedynie stukot mych obcasów, szum krwi w głowie i głośny oddech Ashtona. Przyjemne ciepło gromadziło się gdzieś w moim podbrzuszu. Źródłem owego ciepła były nasze splecione dłonie, które w tamtym momencie wydawały się być wręcz idealnie do siebie dopasowane. Nie czułam się pijana, jakbym dzisiejszego wieczora nie wypiła nawet kropelki alkoholu. Nie martwiłam się o Charliego, czy resztę chłopaków, bo pewnie prędzej czy później domyślą się, gdzie i po co zniknęła nasza dwójka.

        Może Calum faktycznie miał rację? Tego wieczora jeszcze nie wiedziałam, że to iskrzenie, o którym mówił, okaże się być zgubą dla moich poglądów i moralnych zasad, których uparcie starałam się przestrzegać. 


***
Sama nie wiem co sądzić o tym rozdziale. Kończony dosłownie przed chwilą, więc jeśli znajdziecie jakieś błędy to przepraszam :> Oczywiście dajcie znać w komentarzach, co sądzicie. 
Rozdział na black monday powinien pojawić się też jakoś na dniach, najprędzej w poniedziałek, bo jutro (a raczej dzisiaj) jadę na osiemnastkę koleżanki i nie wiem czy się wyrobię. ;)
Kocham Was <3

4 komentarze:

  1. *.* :D świetny, świetny, świetny!! Szczerzę się jak głupia do ekranu, bo Thea i Ash są słodcy ♥ kurczę, jestem ciekawa, jaka będzie jej reakcja na wiadomość, że to tylko zakład - chociaż wątpię, że Ashowi tylko na seksie zależy.... Czekam z niecierpliwością na następny rozdział weny i buziole ;**

    OdpowiedzUsuń
  2. Megaśny rozdział! Naprawdę mi się podoba. Cal jesteś taki słooodziak :D ale niestety chłopie będziesz musiał obejść się smakiem, bo ja kibicuje Thei i Ashowi - byłaby z nich ekstra para. No i jest jeszcze Michael i jej brat :D ta dwójka też mi się podoba razem :D Końcówka - baaaaaaajeczna. Świetne zakończenie imprezy. Coś między nimi jest i żadne z nich nie powinno zaprzeczać, gorzej tylko jak wyjdzie na jaw ten ich zakład, bo to może mocno namieszać.
    Czekam na kolejną część :D Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział :3

    OdpowiedzUsuń
  4. Dopiero odkryłam tego bloga, ale muszę przyznać, że bardzo mi się spodobał. Czekam na następny rozdział ;-)

    OdpowiedzUsuń