Obudziłam
się, z żałosnym jękiem, który niekontrolowanie uciekł z moich ust. Wypiłam
caluśką butelkę wina, zasnęłam przed czwartą, a o dziewiątej musiałam stawić
się w warsztacie. Wiedziałam, że jeśli zignoruję budzik, to usnę. Wiedziałam,
że tato nie miałby nic przeciwko, gdybym wzięła dzień wolnego, ale chciałam,
żeby traktował mnie jak normalnego pracownika, więc telefon do niego odpadał.
Wyłączyłam piszczące uderzenie i zwlokłam się z łóżka. Spojrzałam na zegarek,
stojący na biurku i krzyknęłam. Miałam dwadzieścia minut na doprowadzenie się
do porządku. Wzięłam do ręki ubrania, które leżały na wierzchu walizki i
wybiegłam z pokoju. W korytarzu wyprzedziłam Ashtona, który - w samych
bokserkach - kierował się w stronę łazienki. Krzyknęłam, że strasznie go przepraszam
i zatrzasnęłam za sobą drzwi, pewnie tuż przed jego nosem. Zrzuciłam z siebie
piżamę, wsadziłam do buzi szczoteczkę do zębów, a drugą ręką zaczęłam ogarniać
fryzurę. Ubrałam jeansy i koszulkę, z mocno wyciętymi bokami, z wizerunkiem
Batmana na przedzie. Związałam włosy w wysoki kucyk, przepłukałam usta,
wrzuciłam piżamę do kosza na pranie i wyszłam. Zegarek w korytarzu poinformował
mnie o pozostałych trzynastu minutach.
-O której kończysz zajęcia? -
spytał blondyn, kiedy nalewałam sobie wody do szklanki.
-Dziś pracuję. Powinnam wyrobić
się do trzeciej, a co? - wstawiłam naczynie do zmywarki, a butelkę do lodówki i
opadłam na krzesło.
-Obiecałem ci coś w nocy,
zamierzam dotrzymać słowa. - wzruszył ramionami, a ja dopiero po kilku
sekundach skojarzyłam, o czym mówi.
Nie
mogłam uwierzyć, że się na to zgodziłam. Czułam się jak idiotka, jak sierota,
która sama nie umiała zainteresować chłopaka. Poza tym, czemu Ashton chciał mi
pomóc? Na pewno miał milion ciekawszych zajęć, od uczenia mnie podrywu.
Przecież grał w zespole, pewnie miał dziewczynę, albo chodził z kolegami co
wieczór do klubu, by takowe wyrywać. Ugh, głupia Thea, głupia!
-Podaj mi adres, przyjadę po
ciebie. - wziął łyka kawy z czerwonego kubka i odstawił go na blat.
-217 Upper Street. To duży
warsztat, nie przegapisz go. A teraz uciekam, do zobaczenia.
Narzuciłam
na siebie skórzaną kurtkę i wybiegłam z mieszkania. Na ulicy złapałam taksówkę,
a kierowca dał mi trzydzieści procent zniżki, za zauważenie piszczącego paska
klinowego. Wręczyłam mu również wizytówkę warsztatu, a on stwierdził, że
wkrótce skorzysta z naszych usług. Punkt dla mnie! Niestety, częściej zdarzało
mi się, że mężczyźni wyśmiewali mnie, za jakąkolwiek uwagę, dotyczącą aut.
Nawet, gdy później okazywało się, że miałam rację. No tak, jak dziewczyna w moim
wieku może wytykać błędy facetom, którzy wprost wielbią swoje samochody? Żałosne.
Przekroczyłam
próg warsztatu równo o dziewiątej i od razu wpadłam w ramiona taty. Nie
widziałam go trzy dni, a on zachowywał się, jakby minęło kilka lat. Za każdym
razem. Cóż, za to go uwielbiałam. Zlustrował mnie spojrzeniem od góry do dołu,
po czym zsunął okulary na czubek nosa.
-Ciężka noc? - rzucił we mnie
ścierką, którą zdążyłam złapać w locie.
-Nie wyspałam się, to wszystko.
Lecę się przebrać, staruszku. - wytknęłam język w jego stronę i odeszłam.
Weszłam
do biura, które znajdowało się w oddzielonej części budynku. Wsypałam dwie
łyżeczki kawy do kubka i włączyłam czajnik. Otworzyłam swoją szafkę i
wyciągnęłam z niej krótkie, dżinsowe spodenki i czarny T-shirt z logiem Jefferson Services. Przebrałam się w
łazience, a gdy z niej wyszłam, zalałam kawę wrzątkiem. Sam jej aromat zaczął
mnie pobudzać, ale nie mogłam się doczekać, aż trochę ostygnie i ją wypiję.
Poprawiłam kucyk, założyłam znoszone tenisówki, wzięłam kubek i wyszłam do
garażu.
Z
głośników, poustawianych w różnych miejscach, dało się usłyszeć Iron Maiden,
ojciec grzebał się w silniku srebrnego Mercedesa, a Max - drugi pracownik i
przyjaciel mojego ojca - chodził w kółko, w poszukiwaniu jakichś narzędzi.
Upiłam łyka ciut za gorącego napoju i odstawiłam kubek na stół. Miałam dwa auta
do wyboru. Jedno wymagało wstawienia przedniej szyby, co równało się
zdemontowaniu starej, porządnemu oczyszczeniu ram, nałożeniu kleju i końcowym
mocowaniu. Autko poczekałoby do jutra, a zadowolony właściciel mógłby je
odebrać. Z drugim, niestety, musiałabym się sporo namęczyć, bo problem był z
głowicą. Musiałabym ją ściągnąć z silnika, wyszlifować zawory, wyczyścić,
poskręcać, zamontować z powrotem. Chyba zacznę od szyby.
Do
końca pracy zostało mi trochę czasu, więc postanowiłam zabrać się za tę
nieszczęsną głowicę, może zdążę ją chociaż rozebrać. Wysłałam smsa do Ashtona,
żeby wziął mi jakieś bardziej wyjściowe ubranie i kosmetyczkę, bo musiałam
skoczyć na chwilę do restauracji. Kazałam mu zbytnio nie grzebać w moich
ciuchach, a on odpisał, że się postara.
Kiedy
sprzątałam narzędzia, usłyszałam pierwsze nuty jednej, ze swoich ukochanych
piosenek. Upuściłam klucz, który trzymałam w ręku i porwałam ojca do tańca. To
on nauczył mnie, co oznacza termin dobra
muzyka, za co będę mu dozgonnie wdzięczna. Wskoczyłam na krzesło i razem z
Jonem Bon Jovim, krzyczałam słowa Livin'
on a prayer. Tato mi wtórował, z kątówką w ręku udawał grę na gitarze.
Piosenka się skończyła, a ja usłyszałam głośne brawa. Popatrzyłam w kierunku
drzwi i się zaśmiałam.
-Całkiem nieźle, Thea. - Irwin
wszedł do środka i pokręcił głową rozbawiony. Zeskoczyłam z krzesła i wytarłam
dłonie o spodenki.
-No wiem, wiem. - zachichotałam.
- Staruszku, poznaj Ashtona, mojego nowego współlokatora.
-Oh, więc to ty zgodziłeś się
przyjąć tego diabła pod swój dach? - Henry uścisnął jego dłoń. - Życzę
powodzenia.
-Też cię kocham, tatku. -
mruknęłam i uderzyłam go w ramię. Kiwnęłam głową na blondyna i wyszłam z
garażu. - Wziąłeś mi to, o co cię prosiłam?
Kiwnął
głową i wręczył mi torbę. Uśmiechnęłam się, kazałam mu usiąść na kanapie w
biurze, a sama zniknęłam za drzwiami łazienki. Szybko się przemyłam i zajrzałam
do torebki. Zdziwiłam się, kiedy zobaczyłam, co mi przywiózł. Westchnęłam i
podziękowałam Bogu, że nie wybrał eleganckiej sukienki i obcasów. Z uśmiechem
na ustach włożyłam czarne dżinsy i białą koszulkę na grubych ramiączkach. Włosy
zostawiłam związane. Pomalowałam rzęsy i wyszłam.
*
Obudził
mnie głośny dźwięk budzika, dochodzący z pokoju obok. Przewróciłem się na drugi
bok i otworzyłem jedno oko. Czułem się w miarę wyspany, może dlatego, że nie
spałem trzynaście godzin, jak zwykle. Wstałem, zrobiłem sobie kawę i umówiłem
się z Theą. Rozśmieszyła mnie jej reakcja, kiedy przypomniałem jej o tym, że
zamierzam pomóc jej poderwać Jessiego. Miałem jedynie nadzieję, że dziewczyna
się nie wycofa i, że wszystko pójdzie po mojej myśli. Wymyśliłem całkiem niezły
plan, nic nie mogło się nie udać. Z rozmyślań wyrwał mnie dzwoniący telefon. Z
ekranu patrzyła na mnie uśmiechnięta gęba Michaela. Przesunąłem palcem po
wyświetlaczu i przyłożyłem urządzenie do ucha.
-Czego? - mruknąłem i zdałem
sobie sprawę, jak bardzo zachrypnięty jest mój głos.
-Za pół godziny się spotykamy, pamiętasz?
-Taa, jestem w drodze. -
skłamałem, pożegnałem się i rozłączyłem.
Powolnym
krokiem ruszyłem w kierunku swojego pokoju. Chwyciłem pierwszą lepszą koszulkę,
jak się okazało, z okładką debiutanckiej płyty Joy Division, ubrałem się,
pochowałem potrzebne rzeczy - takie jak portfel i telefon - po kieszeniach,
wziąłem z salonu zeszyt z tekstami, kluczyki z komody i, wkładając kapelusz na
głowę, wyszedłem z mieszkania.
Calum
wydawał się być rozkojarzony, siedział jak na szpilkach. Wielokrotnie pytaliśmy
go o co chodzi, ale zbywał nas machnięciem ręki. W końcu jego komórka krótko
zawibrowała, a on od razu się rozpromienił. Popatrzyłem na niego pytająco, a on
pokazał, że dostał smsa od Thei.
-Kolejny wielce zakochany? -
spytał Luke, przeglądając mój notes. Przewróciłem oczyma.
-Przecież to dziewczyna moich
marzeń, stary. - Hood roześmiał się cicho.
-Znalazłeś tam coś ciekawego, czy
nie? - spojrzałem na blondyna, dając mu znać, że nie chcę ciągnąć tematu.
-Tsa, tłuste odciski palców, a na
ostatniej stronie jakieś czerwone kropki, jak ślady po soku, czy coś. -
mruknął, a ja wziąłem zeszyt do ręki.
-Thea piła wczoraj wino, pewnie
rozchlapała. - wzruszyłem ramionami. - A z resztą, nie ważne. Ja myślę, że ten
tekst jest dobry.
Hemmings
stwierdził, że możemy spróbować. Aczkolwiek uważał, że powinniśmy ćwiczyć nasze
stare piosenki, bo za tydzień gramy w jakimś klubie. Jednak, kiedy udało nam
się zagrać jakąś spójną melodię, Lucas przekonał się, co do mojego tekstu, a
nawet mnie przeprosił. Próbę przerwał dźwięk wiadomości, która do mnie
przyszła.
✉ Od: T. Jefferson
Po
pracy muszę zajechać w jedno miejsce, a nie wyrobię się wrócić do mieszkania..
weźmiesz mi jakieś ciuchy na zmianę? Coś bardziej wyjściowego. Oh, i nie grzeb
mi w walizce, bierz co pierwsze wpadnie ci w ręce. :p
Przy
okazji zapisałem ją jako Thea.
Poprzednia nazwa była zdecydowanie zbyt formalna, a przecież teraz mogłem
nazywać ją koleżanką, prawda?
✉ Do: Thea.
Postaram
się nie grzebać. do zobaczenia, x.
Po
skończonej próbie pożegnałem się z chłopakami. Lucas chciał spotkać się na
piwo, ale powiedziałem mu, że mam już plany na cały dzień. Domyślił się o co
chodzi, więc wzruszył ramionami. Odwiozłem go do domu, Michael został u Caluma,
zamierzali do wieczora grać w Call of Duty.
Wszedłem
do mieszkania i skierowałem się do sypialni Thei. Mój wzrok od razu przykuła
ogromna korkowa tablica, z poprzypinanymi na niej zdjęciami i innymi
pamiątkami. Dostrzegłem tam fotkę z Cesciem Fabregasem, byłym graczem Arsenalu,
na co - trochę zdumiony - uniosłem brwi. Ogromnie pozazdrościłem jej zdjęcia z
Hayley Williams, wokalistką Paramore, która już od dłuższego czasu była jedną z
moich ulubionych piosenkarek. Oprócz tego wisiały tam jej rodzinne zdjęcia,
kilka selfie, a część z nich nawet pochodziło z profesjonalnych sesji.
Przyjrzałem się jeszcze strzępkom biletów, z różnych koncertów. Zdziwiłem się,
bo dziewczyna miała podobny do mnie gust muzyczny. Nagle poczułem się trochę
dziwnie, więc otworzyłem jej walizkę i zacząłem przeglądać jej ubrania. Luke
miał rację. Znalazłem legginsy w koty, znalazłem sukienkę z motywem Adventure
Time i masę innych, dziwnych ciuchów. Musiałem przyznać, że niektóre były
bardzo interesujące i chciałbym ją w nich zobaczyć. Na przykład czarny crop top
w liście konopi indyjskiej, w połączeniu z jakąś spódniczką, czy szortami,
wyglądałby zabójczo, prawda? Albo body, imitujące kostium Wonder Woman. Przekopywałem
się przez kolejne pary dresów i bluz, aż w końcu natrafiłem na coś naprawdę
interesującego. Bielizna. Nie znalazłem żadnych zwykłych fig, czy jakichś
damskich bokserek. Sama koronka, lub mocno wycięte stringi. Ciśnienie mi
podskoczyło, kiedy przed oczyma zobaczyłem brunetkę, w jednych z nich.
Wypuściłem głośno powietrze, gdy zorientowałem się, że wstrzymuję oddech. W
nocy mówiła, że jej brat wybiera jej większość ubrań, ale byłem ciekawy czy
bieliznę wybiera sobie sama. Bo skoro Charlie jest gejem, jak mi powiedziała,
to skurczybyk naprawdę zna się na rzeczy.
Wziąłem
jej czarne dżinsy i jakąś białą koszulkę, na grubych ramiączkach, poukładałem
ubrania w walizce w miarę tak, jak je zastałem, i wyszedłem z pomieszczenia.
Włożyłem kapelusz na głowę, odpaliłem papierosa i wyszedłem z mieszkania.
Tak
jak mówiła, warsztatu nie dało się przeoczyć. Czerwony szyld Jefferson Services sam przyciągał wzrok.
Zaparkowałem samochód na podjeździe, licząc na to, że przez chwilę nikt nie
będzie chciał się tu zatrzymać. Wysiadłem z auta i wszedłem do garażu. Thea
mnie nie zauważyła, była zbyt zajęta tańcem na stole i śpiewaniem Livin' on a prayer,
wraz z jakimś starszym mężczyzną, którego widziałem na zdjęciach w jej pokoju.
Nawet jeśli tylko się wygłupiała, musiałem przyznać, że głos miała całkiem
niezły. Po zakończeniu piosenki ukłoniła się lekko, a ja zacząłem bić brawo.
Wtedy mnie zauważyła i z uśmiechem na usta zeskoczyła na ziemię.
Wyszliśmy
z warsztatu, a ja od razu powiedziałem jej, że nie życzę sobie żadnych uwag,
dotyczących mojego samochodu. Pokiwała głową, śmiejąc się cicho. Usiadła na
miejscu pasażera, zapięła pasy, ale rozsiadła się na fotelu, najbardziej jak
tylko mogła. Popatrzyłem na nią z
szerokim uśmiechem.
-No co? Jestem zmęczona! - powiedziała,
uderzając mnie lekko w ramię. - Liz napisała do mnie z prośbą, żebym zaśpiewała
dziś chociaż jedną piosenkę. Podobno jest dużo ludzi. - westchnęła.
-W porządku. O ile dasz koncert taki, jak
przed chwilą. - zaśmiałem się.
-To jeszcze nic. Żałuj, że nie widziałeś
Bohemian Rhapsody w naszym wykonaniu. - parsknęła krótkim śmiechem i resztę
trasy spędziliśmy w ciszy.
Restauracja
Leighton sprawiała wrażenie bardzo
eleganckiej, wręcz luksusowej. Ciemne, drewniane stoliki nakryte były
nieskazitelnie białymi obrusami. Na każdym blacie stał dzbanuszek ze świeżym,
czerwonym tulipanem, a na ścianach było pełno obrazów, przedstawiających te,
jak i inne kwiaty. Jednak kiedy zobaczyłem właścicielkę, resztę pracowników i
klientów, moje zdanie całkowicie się zmieniło. Elizabeth Harmon wyglądała na
czterdziestoletnią hipiskę. Długa, kwiecista spódnica sunęła się za nią po
podłodze, wraz z każdym zrobionym przez nią krokiem, a rudawe włosy miała
splecione w dwa warkocze, sięgające prawie do pasa. Nadgarstki ozdobione miała
masą kolorowych bransoletek, a w uszach tkwiły kolczyki - pióra. No i okazała
się być bardzo sympatyczna, bo przytuliła mnie na powitanie. Klienci wyglądali
dosyć podobnie, albo całkiem inaczej. Panowało tu coś w rodzaju mieszaniny
stylów, ale bardzo mi się to spodobało. Zająłem miejsce przy barze, obok
nastolatki, o tęczowych włosach i zamówiłem sobie espresso.
-Thereso, kwiatuszku, przepraszam, że cię
tu ściągnęłam. - kobieta parzyła mi kawę, ale patrzyła prosto na brunetkę. -
Zaśpiewaj coś, chociażby piosenkę z reklamy, cokolwiek.
Postawiła
przede mną filiżankę, a ja odwróciłem się przodem do małej sceny. Thea usiadła
na wysokim stołku, ustawiła mikrofon na odpowiednią wysokość, szepnęła coś
gitarzyście i szeroko się uśmiechnęła.
-Cześć wszystkim, witajcie w Leighton. -
powiedziała i odchrząknęła cicho. - Większość z was mnie zna, ale chciałabym
przedstawić się dla reszty. Więc, jestem Thea i zaśpiewam wam Give me love, Eda Sheerana.
Facet
zaczął grać, a ja osłupiałem, słysząc głos brunetki. Siedziała zupełnie
rozluźniona, powieki miała przymknięte, a na ustach tkwił najszczerszy uśmiech,
jaki do tej pory widziałem. Wszystkie rozmowy w lokalu ucichły, a każdy zebrany
odwrócił się i wlepił wzrok w dziewczynę. Sam czułem się jak zahipnotyzowany.
Thea otworzyła oczy i kiedy zaśpiewała "Wszystko czego pragnę, to móc poczuć smak twoich ust", nasze
spojrzenia się skrzyżowały. Dosłownie zesztywniałem, na co ona się bezgłośnie
zaśmiała i, ledwo zauważalnie, pokręciła głową.
Jednym łykiem opróżniłem całą filiżankę kawy i zacząłem bić głośne
brawo, kiedy brunetka skończyła śpiewać. Kilka osób krzyknęło coś o bisie, ale
dziewczyna pokręciła głową, przepraszając, że nie ma czasu. Zeskoczyła z podestu,
ucałowała Liz w policzek, chwyciła mnie za nadgarstek i pociągnęła w kierunku
wyjścia.
-Przepraszam, ale musiałam cię wyciągnąć,
inaczej by nas nie wypuścili. - zachichotała i stanęła przy drzwiczkach mojego
auta. - To gdzie jedziemy?
-Oxford Street. Czas na pierwszą lekcję.
***
Trzeci rozdział za nami! Poznajemy Henry'ego, kochającego ojczulka i Liz, przyjaciółkę rodziny. Dajcie znać, co myślicie :> Oh, jeśli znacie kogoś, komu opowiadanie by się spodobało, mogę Was prosić o polecenie? :)
Kocham Was, do następnego :*
Cudowny rozdział ;) Zawsze się tak przyjemnie czyta xD
OdpowiedzUsuńJuż sobie wyobrażam Asha oglądającą bieliznę Thei hahahahahah xdd to chyba mój ulubiony moment, wiesz? O i jeszcze zauroczony Caluś i osłupienie Asha, gdy Thea zaczęła śpiewać ♥ świetny rozdział już sie nie mogę doczekać nexta!! duuuużo weny i buziole ;**
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział!!!!!!❤❤❤❤ Boshe ......Ash ty i ta bielizna😁. Czekam na kolejny!!!!❤❤❤
OdpowiedzUsuń