Szablon by Alexxa

wtorek, 27 stycznia 2015

Piąty.


   Calum kazał mi się nie przejmować. Przyjaźnił się z Lukiem od zawsze, więc starał mi się przedstawić go w lepszym świetle. Opowiedział mi trochę o jego przeszłości, chociaż wcale go o to nie prosiłam. Spytałam, czy blondyn nie będzie na niego zły, na co pokręcił głową. Dowiedziałam się, że poniekąd jego zachowanie ma związek z przeprowadzką chłopaków do Anglii. Ojciec Caluma został przeniesiony do Londynu, w związku z otwarciem filii firmy, w której pracował, więc zdecydowali, że się przeniosą. Ashton postanowił przeprowadzić się z nimi, więc jego matka kupiła mu to mieszkanie, bo poniekąd miała go dosyć. Michael nie chciał rozstawać się z przyjaciółmi, najbardziej z Irwinem, więc ten zaproponował mu wyjazd i - na początek - wspólne mieszkanie. Rodzice Luke'a nie chcieli go puścić, ze względu na szkołę, a on sam nie chciał rozstawać się ze swoją dziewczyną, Aleishą, więc został w Sydney sam. Ostatni rok liceum, w dodatku bez Caluma, okazał się jednak trudniejszy, niż myślał. Brak trójki najlepszych przyjaciół zaczął mu doskwierać, z dziewczyną też zaczynało być gorzej, więc Lucas zaczął poważniej myśleć o przeprowadzce. Skończył szkołę, przekonał rodziców, jednak Aleisha postawiła mu ultimatum: albo ona, albo kumple. To chyba oczywiste kogo wybrał, skoro wczoraj siedziałam z nim przy jednym stole. Cal twierdził, że to przez byłą dziewczynę, Luke nie potrafi rozmawiać z żadną inną, przynajmniej nie na trzeźwo. 
-Jesteśmy.- siostra dosyć mocno potrząsnęła moim ramieniem. - Thea, boże, mówię do ciebie od jakiegoś czasu!
-Przepraszam, Alice, zamyśliłam się trochę. - zaśmiałam sie nerwowo i odpięłam pas. Odwróciłam się do Cassie, siedzącej w foteliku. - Pa, małpeczko.
-Cześć ciociu. Powiedz dla Asha, że go kocham. - siostrzenica uśmiechnęła się szeroko.
-Jasne. - ucałowałam siostrę w policzek i chwyciłam za klamkę. - Dzięki za podwózkę.
     Wysiadłam z samochodu i zerknęłam na lewy nadgarstek. Zegarek wskazywał ósmą pięćdziesiąt siedem, co oznaczało, że mam trzy minuty do rozpoczęcia wykładu. Rzuciłam się biegiem w kierunku budynku, tak szybkim, na jaki pozwalały mi czarne lity na drewnianym słupku. Ugh, po co noszę takie buty, skoro wiecznie się wszędzie spóźniam?
  Został mi jeden zakręt i ostatnia prosta, by dotrzeć do auli, na zajęcia z silników spalinowych. Szłam szybkim krokiem, przy okazji grzebałam w torebce w poszukiwaniu gumy do żucia. Nagle zderzyłam się z kimś bardzo twardym (i kościstym, tak przy okazji), zachwiałam się i upadłam na tyłek. Całe szczęście, że dzisiaj nie nałożyłam spódnicy, przynajmniej nie zaświeciłam majtkami przed obcym mężczyzną. Jęknęłam cicho i uniosłam wzrok. Przede mną stał nikt inny, jak chłopak, o którym rozmyślałam całą drogę tutaj. Lucas Hemmings. 
-Boże, za jakie grzechy? - szepnęłam do siebie. Zignorowałam dłoń, wyciągniętą w moją stronę i podniosłam się sama, rozmasowując przy okazji obolałe podwozie. 
-Sorry. - mruknął i wsunął dłoń do kieszeni czarnych spodni, z dziurami na kolanach. Co to, do cholery, nowa moda? - Za wczoraj też przepraszam.
-Daruj sobie. - prychnęłam i chciałam go wyminąć, ale złapał mnie za przedramię.
-Nie zdarza mi się robić tego za często, więc mnie nie ignoruj. - syknął przez zęby, a ja uniosłam brwi.
-Masz jakiś problem ze słuchem? - usłyszałam za sobą znajomy głos i aż przeszedł mnie ciepły dreszcz. - Wszystko okej, Thea?
-Ugh, tak, Jessie. - wyrwałam rękę z uścisku blondyna i rzuciłam mu mordercze spojrzenie. - Kolega się po prostu zgubił.
Odwróciłam się w kierunku bruneta i podeszłam do drzwi auli. Dwukrotnie nacisnęłam na klamkę, ale były zamknięte. Przygryzłam nerwowo wargę.
-Profesora Duncana nie ma, a Mason kazał nam nie przychodzić na warsztaty, więc mamy wolne. Wszyscy się już zmyli. Masz ochotę na kawę?
  Popatrzyłam na niego szeroko otwartymi oczyma. Pokiwałam twierdząco głową, chyba zbyt energicznie, bo chłopak się zaśmiał. Poprawiłam koszulkę, która podwinęła się podczas mojego nieudolnego podnoszenia się i ruszyłam w kierunku wyjścia z budynku. 
Nie mogłam uwierzyć, że Jessie Blackwood zaprosił mnie na kawę. Oh, może podczas upadku uderzyłam się w głowę i ta sytuacja była tylko wytworem mojej wyobraźni? Upewniłam się, że nie, kiedy chłopak - przepuszczając mnie w drzwiach - położył rękę na dolnej części moich pleców. 
Poszliśmy do kawiarni, znajdującej się kilka minut spacerem od uczelni. Usiedliśmy przy stoliku na zewnątrz, by cieszyć się kolejnym ciepłym porankiem. Londyńska pogoda chyba polubiła mnie zaskakiwać, bo od kilku dni temperatura nie spadała poniżej dwudziestu stopni, a deszcz padał jedynie w nocy, by w ciągu dnia mogło świecić słońce. Zamówiłam czarną kawę i kawałek truskawkowego sernika, a Jessie espresso i jagodową muffinkę. 
     Krążyliśmy wokół dość normalnych tematów, on na szczęście nie wypominał mi moich nieudolnych prób podrywu. Rozmawialiśmy o muzyce, okazało się, że podzielał moją miłość do Axla Rose'a i Jareda Leto, śmialiśmy się z wykładowców i niektórych studentów, a nawet zrobiliśmy sobie selfie, którą Blackwood wstawił na swojego instagrama. Można? Można.
Naszą - według mnie idealną - nierandkę przerwał dzwonek mojego telefonu. Spojrzałam na wyświetlacz i zbladłam, zobaczywszy zdjęcie dzwoniącej. Wiedziałam, że się nie odczepi, więc odebrałam i przyłożyłam urządzenie do ucha.
-Gdzie jesteś o dziesiątej rano? - spytała z wyrzutem. Westchnęłam cicho.
-Na kawie z kolegą. Odwołali mi wykłady. - mruknęłam i wzięłam łyka gorącego napoju.
-Jestem w twoim mieszkaniu, czekam już pół godziny. Twój współlokator był tak miły i mnie wpuścił. Zjawisz się tu w końcu, czy mam tu siedzieć do wieczora?
-Już jadę. - burknęłam i się rozłączyłam.
Przeprosiłam Jessiego, położyłam na stoliku odpowiednią kwotę za swoje zamówienie i poszłam w kierunku najbliższego postoju taksówek. Podałam kierowcy adres, a po kilkunastu minutach wchodziłam do mieszkania.
Siedziała przy kuchennej wyspie i popijała wodę z wysokiej szklanki. Ubrana była w długą, kremową spódnicę i białą koszulę z rękawem trzy czwarte. Obok jej lewej dłoni, na blacie leżał brązowy kapelusz, a na kolanach trzymała małą, również brązową torebkę. Gdy mnie zobaczyła, zeskoczyła ze stołka i, wręcz tanecznym krokiem, się do mnie zbliżyła. Ucałowała mnie w dwa policzki i mocno przytuliła.
-Skarbie, czemu się do mnie nie odzywasz? - jęknęła przeciągle i usiadła na sofie, tuż obok zdziwionego Ashtona.
-Ciebie też miło widzieć, mamo. - burknęłam, odkładając klucze na komodę. 
-Myślałem, że to Alice.. siostra.. sam już nie wiem.- chłopak zmarszczył brwi i podrapał się nerwowo po karku.
Zaśmiałam się cicho i pokręciłam głową rozbawiona. Moja matka nie wyglądała na swój wiek, wszystko zawdzięczała zabiegom odmładzającym, dobrej diecie i drogim kosmetykom. Wszystko fundował jej narzeczony, z którym swoją drogą, nawiązałam całkiem dobry kontakt. Christopher okazał się być przesympatycznym gościem, nawet mój ojciec znalazł z nim nić porozumienia. 
-Liz do ciebie dzwoniła? - spytałam, kiedy usiadłam obok niej. Pokiwała twierdząco głową.
-Tak, ale nie w tej sprawie tu jestem. Aczkolwiek, muszę przyznać, że wy dwoje ładnie razem wy-
-Stop. - przerwałam jej, chociaż wiedziałam, jak bardzo tego nie lubi. - Ten tutaj, to tylko mój współlokator, nic sobie nie wyobrażaj. - prychnęłam.
-Przywiozłam ci zaproszenie na ślub. - wyciągnęła złotą kopertę z torebki. - Z osobą towarzyszącą, czy też nie, jak zechcesz. Oh, Ashton. - położyła mu dłoń na ramieniu. - Tobie przyślę pocztą, albo przekażę przez Charliego, bo Thea ciągle odwleka nasze spotkania. Wiadomo, że im więcej osób, tym weselej, prawda?
Zaśmiała się perliście, ignorując pytanie Irwina, czemu on też został zaproszony na ślub kobiety, którą widział pierwszy raz w życiu. Courtney stwierdziła, że musi uciekać na spotkanie z dekoratorem i wybiegła z mieszkania. Schowałam twarz w dłonie i jęknęłam cicho. Ta kobieta była bardzo nieprzewidywalna, jednym zdaniem potrafiła wyprowadzić mnie z równowagi. Charlie ma jej charakter, ja poszłam w ojca, co było widoczne na pierwszy rzut oka.
-Wow. - chłopak westchnął, jakby szok dopiero go opuścił. 
-Nic nie mów. - zaśmiałam się krótko. - Oh, mam dobre wieści. Jessie zaprosił mnie dziś na kawę.
-To chyba dobrze, co? Zagadałaś do Alexa, czy jak mu tam było? - spytał.
-Nie, w zasadzie to... ugh, ratował mnie przed Lukiem. - przygryzłam nerwowo dolną wargę.
-Co ten pajac znowu zrobił? - Ashton wyraźnie się zdenerwował, bo zacisnął dłoń z pięść i głośno wciągnął powietrze.
-Chciał mnie przeprosić za wczoraj, a ja nie chciałam z nim rozmawiać. Złapał mnie za rękę i warknął, żebym lepiej go nie ignorowała, czy coś takiego. Jessie to usłyszał i spytał, czy wszystko ok. Powiedziałam, że on się zgubił i pyta o drogę.
Nie spodziewałam się po nim takiej reakcji. Myślałam, że się zdenerwuje, tak jak przy wczorajszym obiedzie, ale on wybuchł głośnym śmiechem. Musiałam poczekać, aż skończy, żeby wyjaśnił mi, co go tak rozśmieszyło.
-Musisz mu wybaczyć, to po prostu głupek. - przeczesał włosy dłonią i wstał z kanapy. - Chcesz iść gdzieś na lunch?
Zerknęłam na zegarek. Dochodziła jedenasta, a ja nie zjadłam śniadania, więc pokiwałam twierdząco głową. Ashton stwierdził, że musi się przebrać, bo "w dresach do ludzi nie wyjdzie". Wzruszyłam ramionami i wzięłam do ręki kopertę z zaproszeniem. Wyciągnęłam ozdobną kartę, na której wykaligrafowane było moje pełne imię, miejsce oraz data wesela. Wszystko wyleciało mi z rąk, a ja zesztywniałam. Wyciągnęłam telefon i wybrałam numer do siostry.
-Jestem w pracy, mów szybko. - szepnęła Alice, a ja wzięłam głęboki oddech.
-Dostałaś zaproszenie? - spytałam i machnęłam ręką na Irwina, który wszedł do salonu, zapinając guziki koszuli.
-Tak, ale go nie otwierałam. Co jest?
-Ślub. Piętnastego czerwca. - powiedziałam cicho. W słuchawce usłyszałam ciche zgrzytnięcie zębami.
-Ona chyba oszalała! Przecież.. rocznica.. przepraszam, Thea, muszę kończyć.
Rozłączyła się, a ja rzuciłam komórkę na stolik. Przecież matka wiedziała, że ta data zarezerwowana jest dla kogoś innego, już szósty rok z rzędu. Nie mogła zapomnieć, o takich rzeczach się nie zapomina, do jasnej cholery. Schowałam twarz w dłonie i zanim zdążyłam się opanować, poczułam łzy, napływające do oczu. 
-Co się dzieje? - spytał, ale ja nie miałam siły mu odpowiadać.
Poczułam jego dotyk na przedramionach. Przyciągnął mnie do siebie i zamknął w mocnym uścisku. Przez ten gest łzy same zaczęły płynąć, mocząc przy tym czerwono-czarną koszulę Ashtona. Odsunęłam się od niego, dopiero gdy się trochę uspokoiłam. Wierzchem dłoni otarłam policzki, wzięłam trzy głębokie oddechy i spojrzałam na Asha.
-Przepraszam. - wydukałam zawstydzona. - Po prostu... Boże, znam cię dwa dni, a czuję, że mogę ci powiedzieć więcej, niż własnej matce. - prychnęłam pod nosem.
-Jestem całkiem dobrym słuchaczem. - uśmiechnął się szeroko, ale w jego oczach dostrzegłam coś bardzo dziwnego.
-Nie tutaj. Weźmiemy jakieś żarcie na wynos i pojedziemy w jedno miejsce, okej?

*
Nie wiedziałem co o tym wszystkim myśleć. Przed dziesiątą zadzwonił do mnie dozorca, z wiadomością, że jakaś kobieta pyta o moją współlokatorkę. Kazałem mu ją wpuścić, pomyślałem, że może Cassie coś u nas zostawiła i Alice po to przyjechała. Pod drzwiami stała trochę starsza wersja Thei, więc myślałem, że miałem rację. Wpuściłem ją, zaproponowałem coś do picia, a nawet udało nam się porozmawiać. Pytała, czy Thei podoba się mieszkanie tutaj, czy się dogadujemy i takie tam. Odpowiadałem jej zgodnie z prawdą, na co kiwała głową z szerokim uśmiechem.
Później do mieszkania wpadła brunetka i nazwała kobietę mamą. Przez pięć minut starałem się zebrać szczękę z podłogi, a kiedy udało mi się to zrobić, starsza dobiła mnie zaproszeniem na swój ślub. Dopiero chwilę po jej wyjściu z mieszkania doszedłem do siebie.
Poszedłem się przebrać, bo zamierzałem zabrać dziewczynę na najlepsze naleśniki w mieście. Gdy wróciłem do salonu, rzuciła telefonem na stolik i schowała twarz w dłonie. Spytałem, czy coś się stało, ale odpowiedziała cichym szlochem. Bez zastanowienia przyciągnąłem ją do siebie i przytuliłem, co sprawiło, że naprawdę zaczęła płakać. Nie obchodziło mnie to, że najprawdopodobniej będę musiał przebrać się jeszcze raz. Po prostu dziwnie było ją widzieć w takim stanie. 
Znasz ją dwa dni, idioto, podpowiedział mi cichy głosik z tyłu głowy, ale go zignorowałem. Co z tego, że znam ją tylko dwa dni, skoro za każdym razem jak ją widziałem, uśmiech nie schodził jej z twarzy. No, może oprócz momentu z Lukiem. Wtedy była niemiłosiernie zdenerwowana, ale jej się nie dziwiłem.
-Nie tutaj. Weźmiemy jakieś żarcie na wynos i pojedziemy w jedno miejsce, okej? - spytała, a ja pokiwałem twierdząco głową. - Muszę zmyć makijaż, pewnie wyglądam strasznie.
Prychnęła pod nosem i zniknęła za drzwiami łazienki. Właściwie to nie wyglądała tak źle, ale przecież ja się nie znam. Ja w tym czasie poszedłem do siebie i ściągnąłem koszulę. Cisnąłem ją w kąt pokoju, a z szafy wyciągnąłem białą bluzkę z długimi, czarnymi rękawami. Dziewczynie się nie spieszyło, więc zawiązałem na głowie czarną bandanę. Wsunąłem na stopy swoje vansy, schowałem do kieszeni portfel i wyszedłem z pokoju, akurat, gdy Thea wychodziła z łazienki. Włosy związała w standartowy, wysoki kucyk i nałożyła nową warstwę makijażu, trochę mocniejszą, niż poprzednia. 
-Wyglądasz jakbyś szedł na koncert. - popatrzyła na mnie i mogłem przysiąc, że widziałem na jej twarzy cień uśmiechu.
-A ty jakbyś szła na pogrzeb. - odparłem żartobliwie, ale zdziwiłem się, widząc jej poważną minę.
-Bo jedziemy na Bunhill Fields, Ashton.
Nie zadawałem pytań, liczyłem, że sama w końcu zacznie mówić. Jednak nie odezwała się ani słowem podczas drogi do Burger Kinga. Tam zamówiła sobie Crispy Chicken Burgera i frytki, ja zamówiłem sobie to samo i wróciliśmy do auta. Wskazała mi drogę na cmentarz i reszta drogi minęła nam przy cicho grającej płycie The Weeknd. Widziałem jak porusza ustami, niemo śpiewając Wicked Games. Czułem się trochę niezręcznie, szczególnie kiedy szedłem przez kolejną alejkę i patrzyłem na te wszystkie nagrobki. W końcu zatrzymaliśmy się przy czarnej, marmurowej płycie, a Thea opadła na wąską ławeczkę, stojącą na przeciwko.

Matthew Bradley Jefferson.
18.02.1990 - 15.06.2008
Spoczywaj w pokoju, Mattie.

Obok złotych literek znajdowało się zdjęcie młodego chłopaka. Śmiał się do obiektywu i dłonią odgarniał ciut przydługą grzywkę. Na pewno byli spokrewnieni, to wyjaśniało wspólne nazwisko, ale nawet rysy twarzy mieli bardzo podobne. Spojrzałem na dziewczynę, która pustym wzrokiem wpatrywała się w fotografię.
-Jak można wychodzić za mąż w rocznicę śmierci własnego syna? - szepnęła i wyciągnęła burgera z papierowej torby. 
-To był twój brat? - spytałem, a ona pokiwała twierdząco głową. Przełknęła to, co miała w buzi.
-Bliźniak Alice. Śmiesznie, dwie pary bliźniaków w rodzinie, co? - zaśmiała się cicho. - Matka myślała, że jest przeklęta.
-Jak on.. no wiesz.. odszedł? - podrapałem się nerwowo po karku i usiadłem obok niej.
-Białaczka. Zachorował jak miał czternaście, czy piętnaście lat. Lekarze dawali mu duże szanse, bo choroba nie rozwijała się szybko. Wypuścili go do domu, funkcjonował dosyć normalnie. Pamiętam jak raz wrócił z imprezy, kompletnie pijany. Miał siedemnaście lat. Wyglądał paskudnie, zaczął wymiotować krwią, a ja wiedziałam, że się pogorszyło. Wrócił do szpitala, by dowiedzieć się, że jeśli nie znajdą dawcy szpiku.. - przerwała, by wziąć głęboki wdech. - W każdym bądź razie znaleźli dawcę, przeszedł radioterapię, wszystko wydawało się być w porządku. Przeszczep się nie przyjął. Odwiedzałam go codziennie. Pewnego dnia, kazał mi przynieść ze sobą bukiet sztucznych róż. Podniósł się z łóżka, nie wiem skąd wziął na to siłę, bo wyglądał jak szkielet. Klęknął przede mną i powiedział, że dopóki te róże nie zwiędną, nie mam prawa być smutna. On już wtedy wiedział, że to się zbliża. Zawsze traktował mnie jak małą księżniczkę, mówił, że urwie jaja każdemu facetowi, który chociaż na mnie źle spojrzy. - zaśmiała się gorzko. - Zmarł kilka dni później. Miałam prawie szesnaście lat, on skończone osiemnaście. Alice przeszła przez to najgorzej. Co prawda przeżywała to wszystko na swój sposób, ale nigdy nie zapomnę, jak w nocy budziła się z głośnym krzykiem. 
-Hej, nie rozklejaj się. - objąłem ją ramieniem, a ona przysunęła się trochę bliżej. - A co z twoimi rodzicami?
-Rozwiedli się niecały rok później. Matka wpadła w jakiś dziwny stan, wypierała to wszystko, jakby Mattiego nigdy nie było. Myślę, że tak lepiej jej było zapomnieć, ale ojciec tego nie rozumiał. Aczkolwiek, moi rodzice bardzo mocno się kochali. Wystarczyło tylko na nich spojrzeć, żeby to zobaczyć. Poznali się na studiach, wzięli ślub po czterech miesiącach, bo nie chcieli dłużej czekać. Wiesz jak go sobie wyobrażam? - zachichotała cicho, a ja spojrzałem na nią pytająco. - Jak z teledysku do November Rain, Gunsów. Mały kościółek, matka w sukni na krynolinie, z welonem dłuższym niż tren, a tato w dziwacznym fraku. Taak, dokładnie tak to widzę.
-My weźmiemy taki ślub. - palnąłem, żeby choć trochę ją rozweselić. - Cassie będzie sypać kwiatki, Luke zagra Marsz na fortepianie, a Michael najprawdopodobniej zapomni obrączek.
-A Caluma poproszę o zagranie na basie najbardziej epickiej solówki wszechczasów. - parsknęła śmiechem i pokręciła głową rozbawiona. - Ej, ale ja nie chcę umrzeć, tak jak Stephanie w tym teledysku. - popatrzyła na mnie z wyrzutem.
-Spoko, dożyjemy setki. Tylko błagam, nie każ Calowi grać topless, tak jak grał Slash. On i tak za dużo się rozbiera, jeszcze się o tym przekonasz. Chcesz jechać dziś ze mną na próbę?
-Jasne, muszę was w końcu usłyszeć. Hoodie się strasznie przechwala, wiesz? - spytała, wstając z ławeczki. - Oh, Ashton? Dzięki. Za wysłuchanie i w ogóle.
-Jak już mówiłem, jestem dobrym słuchaczem. - wzruszyłem ramionami. - Polecam się na przyszłość, mała.
-Ej! - uderzyła mnie pięścią w ramię. - To, że jesteś dwadzieścia centymetrów wyższy, nie oznacza, że możesz tak do mnie mówić! 
Przystanęła w miejscu i odwróciła się na chwilę. Widziałem, że już jej lżej, nie była tak strasznie spięta. Wiatr rozniósł jej cichy szept, chyba po całym cmentarzu, a mnie przeszedł dość zimny dreszcz.
- Pa, Mattie.
***
Zdążyłam dzisiaj, hurra! 
Skończyłam pisać rozdział w weekend, a dzisiaj... mój laptop się obraził i się zepsuł. Muszę poczekać na nową taśmę do matrycy <?> , albo wytrzasnąć skądś nowego laptopa :D Na szczęście, mój chłopak mi pomógł i podłączył mój dysk do swojego komputera i dzięki niemu, wstawiam dziś rozdział. 
Oh, powiedzcie mi, gdzie mam podpisać, kogo zabić, albo ile zapłacić, żeby dostać takiego Ashtona? :(
Kocham Was, do następnego :*

PS. Dajcie znać co sądzicie o nowym szablonie! :)

6 komentarzy:

  1. Jejciu masz prześliczny szablon, naprawdę cholernie mi się podoba. Rozdział jest przepiękny, jest duuuużo Ashtona i Thei, a matka dziewczyny to jakaś popierdolona suka, ale heeej kogo to do cholery obchodzi, tak?? A Jessie to Malik, noo Jezu laska ty poprostu zdobyłaś moje serce tym znakomitym rozdziałem - powinnaś być zadowolona, bo nie użyłam tutaj zbyt dużo wulgaryzmów, których ostatnio nadużywam xdd
    p.s. ja też zamawiam takiego Irwina!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie lubie matki Thei, wrrrrr. Podpadła mi z tą datą, jakaś nie teges T_T
    Noooo i Ash chyba coraz bardziej cos czuje do dziewczyny :D

    Ps. Skoro Jessie to Malik, to zamawiam haha :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Po prostu genialne opowiadanie xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Ashton awwww *.*
    Mama Thei wrrrrr :/
    Tak bardzo mądry komentarz xD
    Rozdział boskie ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jaoskajwjdjxjd
    Świetny rozdział ❤❤❤
    Czekam na next ❤❤❤❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  6. Trafiłam tu przypadkiem, ale strasznie mi się spodobało, więc czekam na kolejny rozdział. Gdybyś mogła mnie informować u mnie na blogu, albo na twitterze (@kiddomgc) byłabym wdzięczna. :)

    http://wicked-fanfic.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń