Szablon by Alexxa

niedziela, 18 października 2015

Czternasty.


Przespałam calusieńką noc bez żadnych niespodzianek. Nie budziłam się, nie wymiotowałam i nie bolał mnie żołądek. Dla zabezpieczenia niebieska miska nie opuszczała miejsca obok mojego łóżka. Na szczęście jednak nie okazała się być potrzebna. Poranek też był w miarę lekki, bo obudziłam się dosyć wyspana i to jeszcze niecałe pół godziny przed budzikiem. Taki mój mały, niecodzienny sukces.
Obawiałam się dzisiejszego dnia na uczelni. Oczywiście same wykłady i warsztaty to dla mnie pikuś, w porównaniu ze spotkaniem Jessiego. Wczorajszy wieczór to była jedna, wielka tragedia i nie zdziwiłabym się, gdyby chłopak nie chciał mieć ze mną nic wspólnego. Myślałam, że wszystko idzie w dobrym kierunku, mieliśmy ze sobą tak dużo wspólnego.Cóż, musiałam dać sobie mentalnego kopa w tyłek i jakoś się pozbierać.
Świeżo zmielona kawa i letni prysznic jeszcze bardziej postawiły mnie na nogi. Miałam mały zapas wolnego czasu, wiec zrobiłam pastę z tuńczyka, zjadłam z nią dwie razowe grzanki, a resztę wrzuciłam do lodówki. Napisałam notkę dla Ashtona, żeby w razie ochoty śmiało się częstował i przyczepiłam ją do drzwiczek przy pomocy magnesu z wizerunkiem przeuroczej, nagiej blondynki.
Wskoczyłam w dżinsy i luźną koszulę, wcisnęłam na stopy swoje znoszone conversy, zarzuciłam torbę na ramię i byłam gotowa do wyjścia.
Londyńska pogoda chyba postanowiła dopasowywać się do mojego humoru. Dzisiejszego dnia byłam trochę przygnębiona i zestresowana, a niebo spowite było ciemnoszarymi chmurami. Było niesamowicie duszno, powietrze zdawało się być strasznie gęste. Zapowiadało się na deszcz. Wolałam nie ryzykować ewentualnym zmoknięciem, więc zmarnowałam kilka minut na złapanie taksówki. Cóż, nie był to zły wybór, ponieważ gdzieś w połowie drogi na uczelnię przednią szybę auta zaczęły zdobić małe krople. Przeklęłam się w duchu za to, że nie zorientowałam się w domu i nie zabrałam ze sobą parasola. Niestety, skórzana ramoneska, którą uwielbiałam, nie posiadała cudownego udogodnienia w postaci kaptura.
Zapłaciłam młodemu taksówkarzowi, w ekspresowym tempie wysiadłam i zaczęłam biec w kierunku odpowiedniego budynku, Niby miałam do przejścia nieduży dystans, ale zdążyłam trochę zmoknąć. Przekopałam całą torbę, w poszukiwaniu gumki do włosów, której nie znalazłam. Włosy  od deszczu zdążyły mi się pokręcić, a musiałam przyznać, że nie wyglądałam zbyt korzystnie we fryzurze stylizowanej na owieczkę.
Pod aulą, w której miały odbyć się zajęcia z diagnostyki samochodów, kłębiło się już kilku słuchaczy. Wśród nich dostrzegłam również Jessiego, na co niekontrolowanie jęknęłam. Zauważył mnie i posłał mi ciut wymuszony uśmiech, którego nie byłam w stanie odwzajemnić. Oparłam się ramieniem o ścianę i udałam, że szukam czegoś bardzo ważnego wśród kontaktów w telefonie. Z jednej strony dałabym się pokroić, żeby do mnie podszedł, zaś z drugiej cholernie się krępowałam. W końcu kto normalny chciałby rozmawiać z dziewczyną, która wymiotowała mu prosto pod nogi?
Wykładowca zjawił się z eleganckim, kilkominutowym spóźnieniem. Najwyraźniej kwadrans akademicki nie dotyczył tylko studentów, jak do tej pory myślałam. Profesor Lawrence był chyba najsympatyczniejszy na całym uniwersytecie. Miał około czterdziestu lat, żonę i dwójkę dzieci, uwielbiał nosić kaszmirowe swetry, w każdym odcieniu brązu. Był człowiekiem bardzo inteligentnym, nie tylko w rozumieniu mechaniki. Miał charakter nastolatka, dowcipami sypał jak z rękawa, używał młodzieżowego slangu i był konkretnie wyluzowanym gościem. Lubiłam jego zajęcia i żałowałam, że  odbywały się tak rzadko.
Zajęłam swoje standardowe miejsce - środek trzeciego rzędu - i wyciągnęłam laptopa. Raczej nikt nie korzystał już z dyktafonów, a tym bardziej nie sporządzał własnoręcznych notatek. Korzystanie z przenośnego komputera było szybsze i wydajniejsze. Na niektórych zajęciach taki sprzęt był nawet wymagany, ze względu na naukę obsługi oprogramowania diagnostyczno-serwisowego, potrzebnego do wykrywania usterek. W każdym warsztacie musiał znajdować się komputer, który podłączało się do silnika. No i w razie ewentualnej nudy mogłam bez problemu ślęczeć na facebooku, albo oglądać zdjęcia śmiesznych kotów.
Tak jak zazwyczaj, po mojej lewej stronie usiadł Jessie. Odrobinę zesztywniałam i mogłam się założyć, że policzki zabarwiły mi się na czerwono. Nie odważyłam się na niego spojrzeć, a uwagę zajęłam logowaniem się do systemu i odpalaniem kilku, potrzebnych mi programów, w tym przeglądarki internetowej.
Blackwood, chyba widząc moje skrępowanie, postanowił jako pierwszy spróbować nawiązać ze mną kontakt. Szturchnął mnie delikatnie w ramię, a ja niestety musiałam zareagować. Popatrzyłam na niego pytająco.
-Chciałem przeprosić - szepnął.
On chciał przeprosić mnie? Przecież to ja zaliczyłam największą wpadkę w historii swojego dwudziestojednoletniego życia, którą będę sobie wypominać chyba do końca życia i jeden dzień dłużej.
-Powinienem to trochę inaczej zaplanować. - podrapał się nerwowo po karku. - Pierwsza randka w takim miejscu to chyba nie był najlepszy pomysł.
-Randka? - wyrwało mi się, zanim zdołałam się jakoś powstrzymać. - Znaczy się, to nie twoja wina, tylko tego cholernego koktajlu.
-Tak czy siak, wyszło chujowo - zaśmiał się krótko. - Mam nadzieję, że druga pierwsza randka wchodzi w grę?
W tym momencie moje serce dosłownie stanęło, fiknęło dwa koziołki i znów się zatrzymało. Myślałam, że wstanę, upadnę i już się nie podniosę.
-Jeśli nie będzie truskawek, to w to wchodzę - odpowiedziałam z szerokim uśmiechem na ustach.
Gdyby dzisiejszego poranka ktoś powiedział mi, że żadne moje zmartwienie się nie potwierdzi, a co lepsze, że Jessie Blackwood zaprosi mnie na kolejną randkę, to chyba bym go wyśmiała i kazała się leczyć. Byłam wręcz przeszczęśliwa i nie mogłam się doczekać, aż pochwalę się Ashowi. Powinien być ze mnie dumny, w końcu mogłam powiedzieć, że wszystko idzie w odpowiednim kierunku.
Z tak pozytywnym nastawieniem reszta dzisiejszych wykładów minęła mi bardzo szybko. Jessie chciał mnie porwać na kawę, ale mu odmówiłam. Musiałam odwiedzić Charliego w pracowni, a przy okazji wypytać go o powrót Jacka. Na pewno wiedział, raczej nie spotkali się w Rio's przypadkiem. Musiałam się upewnić i dopytać o szczegóły.
Atelier mojego brata znajdowało się w starej kamienicy, przy samym London Eye. Charles twierdził, że widok miasta, a zwłaszcza tej jego części, napawa go inspiracją i weną twórczą. Mi - w naprawianiu aut - potrzebna była tylko głośna muzyka i zapach smaru, najwyraźniej mój bliźniak potrzebował czegoś więcej.
Na szczęście deszcz przestał już padać, chociaż niebo ciągle było zachmurzone. Nie trudząc się zatrzymaniem taksówki, dzielnie ruszyłam w kierunku miejsca pracy i drugiego miejsca zamieszkania Charliego. Niestety, zostałam zmuszona do zatrzymania się w pół kroku, gdyż jakiś znajomy głos zaczął nawoływać mnie po imieniu. Odwróciłam się i ze zdziwieniem patrzyłam na szybko przybliżającego się Hooda.
-Cześć misia - przywitał się z uśmiechem, po czym mocno mnie przytulił.
-Cześć Cal. Co robisz na kampusie?
-Luke miał okienko, a ja dotrzymywałem mu towarzystwa. - zaśmiał się krótko. - Gdzie tak pędzisz?
-Umówiłam się na przymiarkę sukienki. - wzruszyłam ramionami.
Szatyn stwierdził, że podprowadzi mnie kawałek, bo sam zmierzał akurat w tym kierunku, na co przystałam z uśmiechem.
-A teraz gdzie się wybierasz? - spytałam.
-Ja? Umm.. ja.. idę.. ja ten...- zaczął się jąkać, na co wybuchnęłam śmiechem.
-Jezu, Calum, oddychaj i mów. - zachichotałam i popatrzyłam na niego pytająco.
-Poznałem kogoś - wypalił. - Znaczy się, dziewczynę poznałem.
Musiałam przyznać, że troszkę mnie zatkało. Oczywiście ucieszyłam się, bo uwielbiałam Cala i chciałam dla niego jak najlepiej. Nie mogłam się doczekać, by poznać tą tajemniczą nieznajomą. Zatrzymałam się przed przejściem dla pieszych i skorzystałam z tej chwili, by odpalić papierosa. Znowu zaczęłam stanowczo za dużo palić, a przecież dla mnie, jako sportowca, nie było to zbyt dobre.
-Wow, kiedy? - wróciłam do tematu dziewczyny.
-Jakiś czas temu. Natknąłem się na nią w centrum i jakoś tak wyszło, że umówiliśmy się raz, drugi, piąty i właśnie teraz do niej idę.
-No, no. - pokiwałam głową. - Tylko pamiętaj, że nic na siłę, jasne?
-Jest taka cudowna, mówię ci. Wysoka, blondynka, ma duże c... - ugryzł się za język. - poczucie humoru. W ogóle musicie ją jak najszybciej poznać, sama zobaczysz, że jest warta mojej uwagi. Jeśli ma wyjść z tego coś poważnego, to chciałbym abyście się zaprzyjaźniły.
-Spokojnie, kowboju, mamy czas. Organizuj się, a jeśli już, to wiesz gdzie mnie szukać.
Calum musiał już zboczyć ze wspólnej części drogi. Nie ubolewałam, bo cel mojej podróży znajdował się tuż za rogiem. Przywitałam się z Paulem, portierem budynku, pokonałam schody i weszłam do pracowni Charliego.
Nie zdziwiłam się ani trochę, kiedy zobaczyłam stos tekturowych kubków po kawie, ani pudełkach po chińszczyźnie. Zbiorowisko projektów, wszelakich modowych pisemek, luźnych papierów, ogólnie wszech obecny bajzel też nie robił na mnie wrażenia. Jedyne, co doszczętnie pochłonęło moją uwagę, to stojący na środku manekin, a raczej sukienka, która go zdobiła.
-Proszę powiedz, że to moja - jęknęłam, po czym ucałowałam brata w policzek.
-Toż chyba nie moja - mruknął, ale objął mnie ramieniem. - Zakładaj.
Zaklaskałam w dłonie, ostrożnie ściągnęłam kieckę z manekina i jak najszybciej w nią wskoczyłam. Kreacja była po prostu przepiękna. Cała w głębokim, bordowym kolorze, zdobiona paskiem ze złotych kamieni, przyszytych ciasno obok siebie. Gorset na grubych ramiączkach  był w całości koronkowy, natomiast atłasowy dół sięgał aż do ziemi, a nawet trochę się za mną ciągnął. Chyba najbardziej jednak spodobały mi się mocno odkryte plecy.
-Charles, jesteś geniuszem - szepnęłam, nie mogąc oderwać wzroku od własnego odbicia w lustrze.
-Powiedz mi coś, czego nie wiem - prychnął. - Muszę tylko wykończyć tę koronkę i jeszcze trochę ją zwęzić. Nie ruszaj się.
Jeszcze przez dłuższą chwilę Charlie zmagał się z marszczeniem materiału i podpinaniu go szpilkami, a kiedy skończył ja nie chciałam ściągnąć sukienki, bo zbyt bardzo mi się podobała. Obiecał mi, że skończy ją w maksymalnie tydzień. Nie była mi potrzebna aż tak szybko, przecież ślub matki był dopiero za niecały miesiąc.
Usiadłam przy długim stole, uprzednio zdejmując cztery wypchane papierzyskami segregatory z krzesła. Założyłam nogę na nogę, popatrzyłam na brata ze zmrużonymi powiekami i wycelowałam w niego wskazujący palec.
-Wiedziałeś? - spytałam. - O Jacku - sprostowałam.
-Gdybym wiedział, to bym ci powiedział, nie sądzisz? - wzruszył ramionami. - Czym ty się właściwie się tak martwisz? Myślałem, że już dawno ci przeszło.
-Bo przeszło! - odpowiedziałam, chyba trochę za szybko. - Nie było go prawie dwa lata, poza tym od początku wiedziałam, że nic trwałego z tego nie wyjdzie.
-Sam byłem zaskoczony, kiedy zaczepił mnie w Rio's. Jednak pierwsze co zrobił, to spytał o ciebie. Umówiliście się?
-Tsa, idę do niego jutro. - pokiwałam głową. - Nie wiem nawet czego się spodziewać.
-Nie oczekuj za wiele - stwierdził, po czym poklepał mnie po ramieniu. - Bierz się lepiej za Ashtona,  pasujecie do siebie.
Popatrzyłam na niego, a kiedy upewniłam się, że mówił poważnie, wybuchnęłam głośnym śmiechem. Rechotałam tak długo, aż zabrakło mi powietrza i brzuch zaczął mnie boleć. Otarłam niewidzialne łzy rozbawienia z policzków i pokręciłam głową.
-To tylko mój współlokator, nie jestem nim zainteresowana w ten sposób, Charlie. I wiem, że on myśli tak samo. To, ze zdarzyło się nam ze sobą kilka razy przespać, nic nie znaczy.
-Boże, dziewczyno, jeśli ciągle masz takie podejście to powinnaś zacząć się regularnie badać, bo nie wiadomo z jaką wenerą możesz skończyć. - udał obrzydzenie, za co dostał pięścią po ramieniu.
-Pieprz się braciszku, ja ci nie wypominam tych wszystkich zaliczonych kolesi. Będę się zbierać. - podniosłam się z krzesła i zawiesiłam torbę na ramieniu. Szybko pocałowałam bruneta w policzek i ruszyłam w stronę wyjścia.
-Ja przynajmniej czasami używam prezerwatyw! - krzyknął za mną, na co uśmiechnęłam się szeroko.
-Też cię kocham, przygłupie! - puściłam do niego oczko i zamknęłam za sobą drzwi.
Byłam szczęśliwa z kilku powodów. Sukienka na ślub była przepiękna, Charlie dał z siebie wszystko, wyrobił się z terminem, w dodatku z dużym wyprzedzeniem. Ponadto cieszyłam się, że żadna laska na całym świecie nie będzie miała identycznej, tak pięknej kreacji. No chyba, że mój bliźniak postanowi wprowadzić ją do sprzedaży, aczkolwiek będę walczyła z całych sił, żeby tego nie robił. Dowiedziałam się też tego, czego chciałam, a mianowicie, że Charles nie wiedział o powrocie Jacka. Nie wiem jak bym się wściekła, gdyby był świadomy i mnie nie wtajemniczył. Teraz czekałam tylko, aż spotkam się z Jacksonem sam na sam. Miałam do niego pewną słabość i swego rodzaju sentyment, w końcu był najlepszym przyjacielem Matta, a moim... no właśnie. Sama nie byłam do końca pewna, co tak właściwie między nami było. Zaczęłam żałować, że nie porozmawiałam z nim od razu, podczas spotkania w klubie, ale wtedy byłam chyba zbyt zdenerwowana.
Myśl o ewentualnej przyszłej dziewczynie Caluma też wywoływała uśmiech na mojej twarzy. Obiecałam sobie, że zrobię wszystko, by żyć z nią w jak najlepszych stosunkach, oczywiście jeśli wszystko między nimi się uda. Chciałam też jak najszybciej ją poznać, by wyniuchać, czy aby na pewno jest dobrą kandydatką dla Hooda. Jeżeli okazałaby się być wredną szmatą, oczywiście przemówiłabym szatynowi do rozsądku, albo po prostu wsadziłabym laskę do pierwszego lepszego samolotu, z biletem w jedną stronę.
Nie spodziewałam się jednak, że wybór Cala okaże się być chyba najtragiczniejszy ze wszystkich możliwych, oraz, że tak szybko się o tym przekonam.


***
Oto jestem! Z kolejnym nudnym, nic nie wnoszącym do historii rozdziałem. Ale jestem :D Cóż, chyba jednak muszę tworzyć takie zapychacze, żeby nie lecieć cały czas z akcją, prawda? A w następnym rozdziale trochę akcji przewiduję, więc czekajcie cierpliwie :D
Rozdział nie sprawdzony, bo pisany na raz. Chciałam go jak najszybciej wstawić, więc jeśli znajdziecie coś dziwnego to dawajcie znać.
Kocham Was <3
EDIT: Aha, zapomniałabym. Wbijajcie na black monday! :)

2 komentarze:

  1. Rozdział boski, ale gdzie do diabła jest Irwin?! Poza tym gif z Dylanem - wygrałaś moje życie ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Czemu mam dziwne wrażenie, że nową "koleżanką" Cala jest jej była kumpela? Albo mi się już wszystko chrzani :D Uwieeeeelbiam jej brata! Trza go spiknąć z Michaelem - koniecznie :) I jestem też za tym, by ona uderzyła do Irwina - tylko niech Jessie spada z nie swojego terytorium :D Pozdrawiam i czekam na kolejny!

    OdpowiedzUsuń