Szpitali
nie da się lubić. Panująca wszędzie przygnębiająca atmosfera jest wręcz nie do
zniesienia. Znudzona recepcjonistka pogrywa w pasjansa, głośno żując gumę i co
chwilę zerka na korytarz, by sprawdzić, czy nie zbliża się ordynator. Słychać
płacz dzieci, ciche szepty i ciut głośniejsze rozmowy, które mają na celu
przynajmniej minimalne rozluźnienie napięcia. Pielęgniarki biegają w kółko,
stukając gumowymi podeszwami o mocno podarte linoleum, hałas brzęczących
jarzeniówek przyprawia mnie o ból głowy. Wszystko śmierdzi sterylną czystością,
aż robi mi się niedobrze.
Z
letargu wyrwał mnie cholernie wyjący telefon. Blond recepcjonistka westchnęła
głośno, podniosła słuchawkę i wyrecytowała standardową formułkę: Szpital świętego Tomasza, w czy mogę pomóc?
Pośladki mi zdrętwiały od niewygodnego, plastikowego siedzenia. Popatrzyłam na
tekturowy kubek z paskudną kawą z automatu, która zdążyła już dawno wystygnąć. Druga
dłoń zaczynała mnie boleć, od mocnego uścisku Ashtona, który chyba nie zdawał
sobie sprawy ile siły wkłada w to ściskanie.
Nie
orientowałam się ile czasu już tu spędziłam. Dwadzieścia minut? Godzinę?
Dopiero lekarz, który wyszedł z sali numer sto osiem, spowodował, że wstałam z
krzesełka po raz pierwszy.
-Pani jest z rodziny? - spytał,
podchodząc do mnie wolnym krokiem.
-T-tak, jestem córką. -
wydukałam, ściskając w ręku rąbek swetra. - Co z nim?
-Pani ojciec doznał omdlenia
kardiogennego. Mogło dojść do zbyt szybkiej, lub zbyt wolnej pracy serca.
Wykonaliśmy EKG i morfologię. - powiedział, dosyć obojętnym tonem.
-Wybaczy pan, lecz nic z tego nie
rozumiem. - pokręciłam głową. - Czy wszystko z nim w porządku?
-Podczas upadku doznał urazu
głowy, ale wykluczyliśmy wstrząśnienie mózgu. Niepokojące jednak jest ryzyko
zawału. Wydaje mi się, że on po prostu zbyt dużo pracuje. - wytłumaczył, a ja
pokiwałam głową.
-Możemy go zobaczyć? - zapytałam,
patrząc na mężczyznę błagalnym wzrokiem. Popatrzył na Irwina i zmrużył powieki.
- To mój narzeczony. - wyprzedziłam jego pytanie, na co popatrzył na mnie
zdziwiony.
-Tylko na chwilę.
Podziękowałam
mu i kiwnęłam na blondyna. Podniósł się z pomarańczowego krzesła i weszliśmy do
sali. Biel pomieszczenia dosłownie raziła w oczy, a denerwujące pikanie maszyn
nie ustawało. Tata leżał na metalowym łóżku i czytał ostatni numer The
Guardian. Pokręciłam głową i podeszłam do niego.
-Możesz mnie tak więcej nie
straszyć? - usiadłam na drewnianym stołku, który przysunęłam bliżej łóżka.
-Daj spokój, córciu, przecież
jeszcze żyję. - zaśmiał się, składając gazetę. - Witaj, Ashton.
-Panie Jefferson. - skinął głową
i zajął drugi taboret.
-Nie rób ze mnie starszego, niż
jestem. - odparł z przekąsem. - Wystarczy Henry.
-Zapamiętam. - uśmiechnął się
szeroko. - Jak się czujesz?
-Mogłoby być lepiej, ale nie
narzekam. - wzruszył ramionami. - Chcą mnie potrzymać do jutra na obserwacji,
nie mam pojęcia po co, przecież jeszcze nie umieram.
-Tato... - jęknęłam, karcąc go
spojrzeniem. - Gdybym nie zaspała na zajęcia, to dalej byś leżał na betonowej
posadzce w warsztacie. - prychnęłam cicho. - Masz wolne do końca tygodnia i
nawet nie waż mi się tam pojawiać. Zadzwonię później do Maxa.
-Ja tu jestem rodzicem! -
roześmiał się, a po chwili przewrócił oczyma. - Uwaga, huragan Courtney się
zbliża.
Popatrzyłam
na niego zdziwiona, ale nie zdążyłam spytać, o co dokładnie chodzi, bo drzwi do
sali otworzyły się z hukiem. Moja matka wpadła do środka z krzykiem,
zostawiając za sobą zapach Chanel no. 5. Wypuściłam głośno powietrze i wstałam
ze stołka, ustępując jej miejsca. Tylko jej mi tu brakowało...
-Boże kochany, czemu o wszystkim
dowiaduję się ostatnia? - spytała, dotykając czoła ojca. - Dlaczego do mnie nie
zadzwoniłaś? - rzuciła w moją stronę.
-Sama nie wiem, myślałam, że
jesteś na jakimś bardzo ważnym spotkaniu ze ślubnym doradcą, albo na obiedzie,
z którąś ze swoich najlepszych przyjaciółek. - odgryzłam się, wieszając torebkę
na ramieniu. Zbliżyłam się do ojca i ucałowałam jego policzek. - Zadzwonię
jutro. Kocham cię.
Kiwnęłam
głową na rozkojarzonego Irwina i wyszłam z sali. Ta kobieta zawsze wiedziała
jak wyprowadzić mnie z równowagi i za każdym razem działało tak samo. Jak
najszybszym krokiem opuściłam szpital, nie zwracając uwagi, czy Ashton za mną
nadąża. W tamtej chwili chciałam znaleźć się w mieszkaniu, spakować torbę i
jechać na stadion.
Odkąd
pamiętam, moje relacje z matką nie były zbyt dobre. Nigdy nie robiłyśmy razem
rzeczy takich, jakie robią w filmach. Lepiej dogadywałam się z ojcem, za to
Charlie był typowym maminsynkiem. Zawsze uważała, że coś ze mną nie tak, skoro
nie umawiałam się z chłopakami, ani nie szlajałam się z koleżankami. Owszem,
zdarzało mi się wrócić do domu w stanie bardzo nietrzeźwym, albo wcale nie
wracać na noc, ale ona się z tego cieszyła, bo udowadniałam jej, że jednak mam
jakiekolwiek życie towarzyskie. Wolałam, żeby na mnie nawrzeszczała, bo wtedy
dałaby mi do zrozumienia, że choć trochę się o mnie troszczy. Na szczęście
ojciec wpajał mi jako takie zasady i dzięki temu nie odwaliło mi totalnie, i
nie wykorzystywałam luzów, dawanych przez matkę. Usilnie starała się zachowywać
jak nowoczesna kobieta, która rozumie dzisiejszych nastolatków i kompletnie
zapominała, że to jednak nasze wychowanie powinno być jej priorytetem. Alice
nienawidziła jej chyba bardziej ode mnie i wyprowadziła się, gdy tylko
nadarzyła się okazja.
Ciszę
w samochodzie przerwała piosenka Charlie,
Red Hot Chili Peppers, którą miałam przypisaną do kontaktu brata. Popatrzyłam
na jego zdjęcie na wyświetlaczu i wyciszyłam komórkę. Nie miałam ochoty na
kazanie, że nie powinnam tak traktować matki, bo znając życie, Charlie już
wiedział. Czułam wibracje w kieszeni jeszcze przez kilka minut, ale w końcu dał
sobie spokój.
Zmyłam
cały makijaż, który tak mozolnie nakładałam rano i związałam włosy w wysoki
kucyk. Przebrałam się w dresy i luźną bluzę z logiem jakiegoś uniwersytetu.
Spakowałam do sportowej torby korki, ręcznik, żel pod prysznic, jakąś książkę
na drogę i inne, sama nie wiem czy potrzebne mi rzeczy. Z lodówki przemyciłam
butelkę wody, założyłam słuchawki na uszy i wyszłam z mieszkania, krzycząc do
Ashtona, że wrócę późno.
Spacer
na stadion zajął mi trochę ponad pół godziny. Przesłuchałam prawie całą płytę
Pierce The Veil, odetchnęłam zatrutym przez spaliny powietrzem i zafundowałam
sobie mini rozgrzewkę. W szatni przywitałam się z dziewczynami, które nie mogły
ukryć emocji, związanych z nadchodzącym meczem z Umeą. Obstawiały, które będą
siedziały na ławce przez całą grę, jaki będzie wynik meczu i kto strzeli
najwięcej bramek. Ja nie zamierzałam schodzić z boiska nawet na minutę. Jeśli
chciałyśmy wygrać, Harvey musiała mnie wystawić.
Trenerka
była dziś w wyjątkowo złym humorze. Cóż, dosyć często jej się to zdarzało,
jednak dzisiaj przechodziła samą siebie. Same ćwiczenia zajęły nam dwie
godziny, dosłownie wypruwałyśmy z siebie wnętrzności, a jeszcze czekał nas wewnętrzny
sparing. Laura dała nam minutę na odsapnięcie, w trakcie której podzieliła nas
na dwa składy. Pierwszemu prowadziłam ja, drugiemu moja dobra koleżanka, Julia.
Miałyśmy
wyrównane szanse, jednak szło średnio, chyba ze względu na nasze zmęczenie. W
pewnym momencie, drugiej napastniczce z mojej drużyny zaczęło odwalać. Nie
współpracowała, pchała się do przodu sama, przez co często traciłyśmy piłkę.
Dałam trenerce znak, rozbrzmiał gwizdek i gra się zatrzymała.
-Chloe, w pojedynkę tej gry nie
wygrasz. - zwróciłam jej uwagę, poprawiając kucyk. - To raczej gra zespołowa,
nie jeden na jednego.
-Oczywiście ty wiesz wszystko
najlepiej. - prychnęła. - Myślisz, że taka dobra z ciebie zawodniczka?
-Na pewno gra lepiej od ciebie,
Summers. - wtrąciła się któraś z pozostałych, na co zaśmiałam się w duchu.
-No jasne, uważam, że powinnyśmy
wystawić samą Theę na mecz ze szwedkami, na pewno sobie poradzi. - blondynka
przewróciła oczyma. - Nie ty tu decydujesz, więc odwal się i pozwól innym się
wykazać.
-Czy ty masz ze sobą jakiś
problem? - Julia wyszła przed szereg i stanęła między nami.
-To z nią mam problem, bo wydaje
jej się, że jest pępkiem świata! - krzyknęła i pchnęła mnie jedną ręką.
-Lepiej nie zaczynaj. - syknęłam,
zaciskając pięści. Wystarczyło mi rozrywki na dzisiaj, nie zamierzałam marnować
czasu na kłótnie z kimś takim.
Blondi
chyba jednak mnie nie zrozumiała, bo zaczęła szarpać mnie za koszulkę, krzycząc
przy tym niemiłosiernie głośno. Dziewczyny próbowały ją ode mnie odciągnąć i
przemówić jej do rozsądku, że nie ma po co się tak denerwować. Ta wpadła w
gorszy szał i zaczęła mnie popychać, i niebezpiecznie machać pięścią. Szał
przeistoczył się w furię, kiedy podczas silnego zamachu, by uderzyć mnie w
twarz, ja odsunęłam się na bok, a Chloe upadła na murawę.
Dzikuska.
Tylko to określenie przychodziło mi do głowy. Podniosła się z ziemi, otrzepując
kolana i rzuciła się na mnie z wrzaskiem. Przewróciła mnie na plecy i usiadła
na mnie okrakiem. Okładała mnie pięściami na oślep, a ja byłam zbyt zszokowana,
by zareagować. Zdążyłam tylko pociągnąć ją za włosy, zrzucić z siebie i uderzyć
kilka razy, sama nawet nie wiem gdzie. Zostałam od niej odciągnięta i chyba
dobrze, bo skończyłaby dużo gorzej.
-Ty! - Harvey ryknęła na pół
stadionu, wskazując palcem na blondynkę. - Złamałaś chyba każdą możliwą regułę
tej drużyny, które wpajam wam od zasranego początku! Wylatujesz i w dupie mam
twój kontrakt i sponsoring twojego ojca, bez jego kasy doskonale dawałyśmy
sobie radę. Módl się, żeby Thea nigdzie tego nie zgłosiła, bo mamy kilkunastu
świadków twojego niesamowicie dojrzałego zachowania. A ty - wskazała na mnie,
kręcąc głową. - grzejesz ławę na najbliższym meczu. Koniec na dziś!
Wiedziałam,
że temat nie podlegał dyskusji. Splunęłam na ziemię i wytarłam twarz brudną
koszulką. Słyszałam, jak dziewczyny protestowały przeciwko mojemu posadzeniu,
ale trenerka pozostała nieugięta. Doskonale rozumiałam jej decyzję, bo zasady
zawsze stawiała na pierwszym miejscu. Zeszłam z boiska, trzymając się za bok.
Co jak co, ale wściekła blondi poobijała mnie trochę, jednak nie miałam zamiaru
dawać jej satysfakcji i płakać.
-Thea, nie damy rady bez ciebie.
- Julia jęknęła gdy przekroczyłyśmy próg szatni.
-Daj spokój, zagracie 4-4-2, ty i
Ally na ataku, i do niczego nie będę wam potrzebna. - zaśmiałam się krótko. -
Będę wam najgłośniej kibicować.
-Ale.. - machnęłam ręką,
uciszając ją gestem.
-Żadnych ale. Dziewczyny jesteśmy
najlepsze na Wyspach i póki co drugie w Europie, to coś oznacza, prawda? -
uśmiechnęłam się szeroko i przytuliłam każdą z osobna.
Nie
miałam siły na prysznic, więc przebrałam się w swoje ciuchy, strój wrzuciłam do
kosza na brudne rzeczy i pożegnawszy się z dziewczynami, wyszłam. Spacer do
domu ciemnymi uliczkami trochę mnie zniechęcał, szczególnie w stanie, w jakim
byłam, więc zniechęcona powlokłam się na metro. Musiałam zmierzyć się z setkami
krzywych spojrzeń i cichych szeptów za plecami. Domyślałam się, że opuchlizna
na twarzy była trochę większa, niż ją sobie wyobrażałam, więc schowałam twarz w
czarnym kapturze i całą podróż spędziłam wgapiając się w czubki Air Maxów.
Ciemność
i cisza w mieszkaniu, tylko upewniła mnie, że Ashtona nie ma. Nie wiem
dlaczego, ale odetchnęłam z ulgą. Zakluczyłam drzwi wejściowe, rozebrałam się w
drodze do łazienki, zamknęłam drzwi, włączyłam muzykę w telefonie, napuściłam
wody do wanny i zanurzyłam się w niej po szyję.
Sama
nie wiem czy to przez przytłumiony ból, który czułam, natłok myśli o matce,
złość na Chloe, bo przez nią nie zagram w najważniejszym dla nas meczu, czy
przez którąś ze smutnych piosenek, lecących z komórki, ale zaczęłam płakać. Z
początku cichy, niepozorny szloch, zamienił się w rzewne wycie. Czułam, jak
wszystkie emocje, nagromadzone dzisiejszego dnia, opuszczają moją psychikę i
mieszają się z wodą w wannie. Było mi trochę lżej, chociaż i tak czułam
niesamowicie silny pociąg do stojącej w lodówce butelki białego wina, które
dostałam od Charliego.
Osuszyłam
włosy ręcznikiem, którym później się owinęłam. Wrzuciłam ciuchy do pralki,
przeczesałam mokre kudły dłonią i opuściłam pomieszczenie. Światło palące się w salonie dało mi do
zrozumienia, że mój współlokator pojawił się w mieszkaniu. Nie miałam
najmniejszej ochoty na pogaduszki, cóż takiego mi się stało, więc przemknęłam
do kuchni, z zamiarem wzięcia wina. Zupełnie nie słyszałam kroków za sobą, albo
mój mózg specjalnie je zignorował, ale kiedy wpadłam na chłopaka, pisnęłam
cicho, łapiąc szybko za krawędź ręcznika, by się przypadkiem nie zsunął.
-Whoa, kto cię napadł? - spytał,
krzyżując ręce na klatce piersiowej. Westchnęłam ciężko.
-Nikt. Nie ważne. - burknęłam i
chciałam odejść, ale zatarasował mi przejście.
-Jeśli to twój sposób na
wyładowanie emocji, to gratulacje. - prychnął, przewracając oczyma.
-Ty tak serio? - zaśmiałam się
krótko. - Byłam na treningu. Takie rzeczy się zdarzają, Ash.
-Powiedzmy, że ci wierzę. -
wzruszył ramionami. - Jakbyś się namyśliła, to wiesz, gdzie mnie szukać.
-Mam towarzysza na dzisiejszą
noc, wybacz. - uniosłam do góry butelkę i wyminęłam go. - Dobranoc.
Nie czekając na odpowiedź, ruszyłam w stronę sypialni i chwilę później zatrzasnęłam za sobą drzwi. Przebrałam się w spodenki i krótki, luźny top, oczywiście tyłem do lustra, wmontowanego w drzwi szafy, bo nie chciałam patrzeć na poobijane ciało. Rzuciłam się na łóżko i przystawiłam butelkę do ust. Zapowiadała się naprawdę długa noc, a nieprzyjemny uścisk w żołądku świadczył, że wydarzy się coś ciekawego.
***
Sama nie wiem co mogę tu Wam napisać, lel. W każdym bądź razie chciałabym życzyć Wam mile spędzonej majówki, oby pogoda dopisała i tak dalej. Ja wyjeżdżam na totalne odludzie i liczę na to, że znajdę tam duuużo weny i coś tam poskrobię w zeszycie :>
Nie przedłużając, chciałabym zaprosić Was jeszcze na wattpada <klik>.
Kocham Was, pozdrawiam cieplutko :*
boski kochana ♥
OdpowiedzUsuńCudowne !! <3 ale rozdziały mogłyby byc częściej ;*
OdpowiedzUsuńNo w końcu! Ale mało mi, mało :(
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny, bo chciałabym, żeby jednak Ash wszedł do jej pokoju gdy tak sobie siedzi i pije ;> Wyobrażam sobie koniec tego wieczoru hihi ];->
Mam nadzieję, że w czasie tego wieczoru akcja się 'nieco' rozwinie ;d
OdpowiedzUsuńFajny, jan zawsze, ale trochę króciutki.
Pozdrawiam, życzę wspaniałej majówki i weny
Caroline xx
Uf, na całe szczęście jej tacie nic się nie stało. Pozytywny z niego gość. Za to mamuśka - no... pominę komentarz :D Szkoda mi jej, bo łatwego dnia to ona nie miała, a dodatkowo jeszcze ta pseudo koleżanka z drużyny, która zaczęła się czepiać. Kurcze, szkoda, że będzie siedzieć na ławce, ale mam nadzieję, że dziewczyny wygrają. Czekam na kolejną część. Pozdrawiam :D
OdpowiedzUsuńKiedy następny rozdział? Nie mogę sie doczekać 😁
OdpowiedzUsuń